wtorek, 22 marca 2016

z cyklu - myśli z zakolami

44 lata. Brzuch, łysina, tu coś wisi, tam się marszczy. Elastyczność stawów już nie ta. Coraz częściej coś strzyka, sztywnieje (nie to co do niedawna). Włosy rozpoczęły swoją wędrówkę z góry, ku dołowi. Z głowy na brwi, do uszu, nosa, na plecy i klatkę piersiową. Tak postrzegam upływ czasu z perspektywy ciała. Jakoś w ostatnich kilku latach ten upływ czasu zaczął przybierać na sile. Jest to chyba czas, kiedy najsprawniejszym mięśniem w ciele zostaje mózg i jemu warto poświęcić trochę wysiłku aby go trenować. Musi się przydać jeszcze przez parę lat. Mniej działania, więcej analizy. Mniej emocji, więcej rozwagi. Tak się zmieniam. Takie zmiany dostrzegam.
Rośnie też we mnie cierpliwość i tolerancja. Rzeczy, które do niedawna doprowadziłyby mnie do szału, teraz przyjmuję ze stoickim spokojem. Sprawy, które niedawno oburzyłyby mnie, uważam za normalne. Co nie znaczy, że nic mnie już nie dziwi, nic nie irytuje, nic nie oburza. Po prostu suwaki na skali przesunęły się znacznie wyżej i potrzeba znacznie więcej, żeby to się stało.


Osiągnięty wiek pozwolił mi też pogodzić się z faktem, że nie zostanę muzykiem rockowym. Nie zostanę żadnym muzykiem. Po prostu mimo faktu jak super byłoby umieć grać na jakimś instrumencie, brakuje mi mnóstwa zdolności, jaką muszą posiadać muzycy. Nie mam koordynacji ruchowej i zdolności manualnych, poczucia rytmu i słuchu. A co najważniejsze, nie mam w sobie zaparcia i skłonności do mozolnych, powtarzalnych ćwiczeń. Zbyt szybko się zniechęcam i nie jestem sumienny. W najlepszym razie, mógłbym w przykościelnej orkiestrze bożonarodzeniowej zagrać na trójkącie ale obawiam się, że i to byłbym w stanie skopać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz