Noc minęła
spokojnie. Przespałem większość. Po 5-ej obudziło mnie wycie porannej modlitwy
ale zasnąłem ponownie i o 6.15 budzik wyrwał mnie z głębokiego snu. Potem
obfite śniadanie, zgodnie z moim nowym planem żywieniowym i do roboty. Jak się
samemu jedzie autem jest znacznie wygodniej. Po prostu ruszam jak jestem
gotowy. Nie muszę się spieszyć ale też nie muszę czekać na kierowcę. Po prostu
jadę kiedy mi pasuje. A i bąka mogę puścić kiedy mam ochotę a nie wstrzymywać pół drogi.
A mój nowy plan żywieniowy zakłada obfite śniadanie
składające się z konkretów i owoców, potem kilka owoców na obiadek i brak
kolacji. Muszę jakoś zrzucić te kilogramy bo mnie moja waga przeraża. Myślę, że
to ma związek z bezruchem. W domu, zawsze coś jest do roboty, spacery z psami,
jakieś zakupy itd. Tutaj do pracy i z pracy. I leżenie na wyrze, bo co innego
robić?
Samopoczucie,
jak dotąd nie jest najgorsze. Obudziłem się z czując dużo lepiej niż wczoraj.
Znacznie mniej wali z nosa i te kropelki za 66 riali wyraźnie dają radę.
Od rana
Koreańce próbowali mnie trochę pogonić ale ich zlałem. Kazali mi jechać na
budowę już teraz zaraz bo tak. Bo tam czeka Mr. Kim. A mnie akurat napierał
kret. Zadzwoniłem więc do Kima i
spytałem o co chodzi (czy czasem nie kima hehehe). Wyjaśniliśmy przez telefon
co trzeba i wcale nie musiałem się tarabanić na budowę. Tym bardziej, że wciąż
czekam na papier zezwalający na wjazd na budowę autem i nie uśmiecha mi się z
zawalonym łbem tłuc się autobusem bez okien.
No i jeszcze
jedno – Mr. Kim jest bardzo sympatycznym, pozytywnym starszym panem i dlatego w
ogóle do niego zadzwoniłem. Każdego innego bym zlał siurem parabolicznym.
Rozliczenie
zaliczek zajęło mi 1,5h w trzecim podejściu i mam nadzieję, że teraz to zostanie zaakceptowane.
Witek chciał, żebym w osobnym dokumencie zrobił zestawienie zakupów bez
rachunków ale uznałem że chyba go porąbało i wyszczególniłem wszystkie zakupy w
głównym dokumencie rozliczeniowym. Nadałem numerki wszystkim rachunkom i
opisałem, który był na co. Zrobiłem telefonem zdjęcie każdego rachunku i
dołączyłem zdjęcia do rozliczenia. Nie wiem co jeszcze mam zrobić. Na razie
Ovivo jest na najlepszej drodze do tego, żebym już nic nie kupił poza hotelem i
za wszytko płacił x5 bo taka jest różnica cen między sklepami a hotelem. Mam to
w dupie. Jeśli mam być oszczędny to niech mi tego nie utrudniają bo to nie mój
interes.
A w ogóle to
afera z Mr. Kimem była o to, że ponoć Ovivo przysłało komputer z
oprogramowaniem do sterowania naszym systemem i w tym komputerze brakowało
sprzętowego klucza deszyfrującego. A na liście wysyłki jak wół napisane –klucz
sprzętowy zainstalowany wewnątrz komputera. Wziąłem więc Pana Kima za szmaty
(po tym jak zrobiłem kupę), pojechaliśmy na budowę, otworzyłem komputer i tam:
Ta daaaa! Pendrive wpięty jak wół w płytę główną. Wszystko jest jak należy,
tylko czytać się nie chce/nie umi. Grrrrrr.
Zamierzam dziś
też spać z wyłączoną klimą, przy otwartym oknie. Będzie gorąco jak cholera ale
chcę się upewnić, czy to czasem nie ta klimatyzacja właśnie sprawia mi problemy
z zatokami.
A i skończyłem
książkę „Marsjanin”. Fajna i dużo lepsza niż film. Dzisiaj zaczynam „Gambit”
Michała Cholewy. Jakaś taka postapokaliptyczna wizja świata. Zobaczymy. Tego są
trzy tomy po 1200 stron ebookowych. Więc czytanie na dłużej jeśli się okaże
znośne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz