czwartek, 15 marca 2018

2018-03-15


Miejsce akcji: jakieś pole gdzieś w Indiach
Czas akcji: równie dobrze może to być 3000 lat p.n.e. jak i wczoraj
Bohaterowie: Stasiu i Romek (w wolnym tłumaczeniu), siedzą po turecku na polu w pełnym słońcu.
Później wieśniak Wacek i dwie stare wieśniaczki.
S: Grzeje dzisiaj.
R: No.
S: wczoraj też tak grzało
R: No. Przedwczoraj też.
S: Fakt.
Nastaje 15 minut milczenia.
S: Ty a słyszałeś, że Kazia spod czwórki tygrys zjadł?
R: Żartujesz, kiedy?
S: Będzie już ze trzy miesiące temu. Poszedł nazbierać kokosów i jak schodził z palmy to na dole czekał na niego tygrys. No to Kaziu cisnął kokosa tygrysowi, żeby się najadł, ale pudłował i trafił tygrysa w czoło. Tygrys się wściekł i zjadł Kazia.
R: O cholera! Gruba sprawa. I co teraz? Jak się czuje Kaziu?
S: Czuje się zjedzony. Nie ma Kazia. Chociaż jak tak patrzę na tę kozę od Nowaków to ona trochę mi Kazia przypomina.
R: Musi dusza Kazia się błąkała i wcieliła się w kozę.
S: Reinkarnacja
R: Nie, dziękuję, jestem hetero.
15 minut ciszy
R: Stachu, a co zrobiliście z wdową po Kaziu, ona taka teges była, co nie? Fajna w sensie?
S: Fajna, nie fajna, ale używana. Nikt takiej nie chciał, bo się bali, że coś po Kaziu mogą złapać.
R: Racja. No to, co zrobiliście?
S: Spaliliśmy ją.
R: Pieprzysz?! To tak się robi z wdowami?!
S: Teraz już tak. Stary, mówię Ci, jaka impra była. Musisz przyjść na palenie następnej.
R: Będę na bank, tylko daj znać.
S: Spoko. Puszczę ci sygnał.
15 minut ciszy później.
S: Głodny jestem.
R: W czym problem? Obok masz mango, tutaj banany, cebula a tam kokosy.
S: Tak, tylko mi się tak wygodnie siedzi, że nie chce mi się wstawać, może ty byś mi nazbierał czegoś do jedzenia?
R: Mógłbym, ale mi też się nie chce ruszać.
S: No widzisz.
5 minut milczenia.
S: Ale jak tak siedzę i to słońce mnie tak grzeje to czuję jakby mi przekazywało swoją energię.
R: Też tak mam. To skoro ono przekazuje energię to nie musimy jeść, będziemy czerpać ze słońca.
S: Zaje pomysł! Posiedźmy i się najedzmy słońcem.
R: Swoją drogą takie słońce musi być, co najmniej bogiem, żeby dawać tyle energii.
S: Na pewno jest. Nazwijmy go Surja
R: Czemu Surja?
S: Bo ja się tam urodziłem a też jestem boski.
Kilka godzin później. Słońce, czyli Surja, chyli się ku zachodowi i powoli zbliża się bogini nocy o imieniu Ratri. Ratri, bo to panieńskie nazwisko teściowej Stasia.
R: Stachu, w głowie mi się kręci
S: To dobrze. Znaczy, że masz już dużo energii.
R: Aha
S: Jutro też się najemy słońca. I tak codziennie. Świetna sprawa ten bóg Surja. Nic nie trzeba robić a on Ci daje energię. Wystarczy się na niego patrzeć.
R: No…Stachu, czy mi się wydawało, czy ten słoń coś przed chwilą powiedział?
S: Słoń? Przecież słonie nie mówią?
R: Widocznie ten jest jakiś boski. Bo słyszę jak mówi. I tańczy.
S: Aha. Mówi jakby – ganiej się. Coś takiego.
R: No. To na pewno bóg. Nazwijmy go Ganesa.
S: Jak dla mnie może być. O rany, ale się objadłem tym słońcem. Aż mnie głowa rozbolała. Chyba się zaraz zwymiotuję.
Przechodzi obok starszy rolnik o imieniu Wacek i zagaduje:
W: Co to tu za heca? Co tak siedzicie?
S: Właśnie skończyliśmy ucztę. Żywiliśmy się słońcem.
W: I co, to działa?
S: I to jak. Chcesz popróbować z nami, to zapraszam. Zaczynamy jutro godzinę po wschodzie słońca. Przyprowadź znajomych.
W: Hmm, w sumie to mieliśmy jutro wpaść do Joga na gimnastykę. Ale gimnastyką się nie najemy no i zmęczyć się można.
S: Gimnastykę? Bez sensu. A co to ta gimnastyka Joga?
W: Nasz wioskowy pastuch nudził się wypasając krowy i wpadł na pomysł, że jak dotyka stopą ucha to energia z ucha przepływa mu do stóp i mniej go nogi bolą. Polecam. Jog wymyślił jeszcze, że jak wygnie się odpowiednio żeby dotknąć głową dupy, zamknie krąg energii i w ogóle nie będzie potrzebował jeść. I teraz codziennie próbuje.
S: Wolę Surja.
W: Co?
S: Surja. Bóg słońca, który daje nam strawę i energię do życia.
W: Aha. No to chyba jutro wpadniemy do was, bo ostatnio na wizycie u Joga wystawiłem sobie bark.
S: Zapraszamy. Start jutro, godzinę po świcie.
Dzień następny. Niecała godzina po wschodzie słońca. Wokół Romka i Stasia, tłumy wieśniaków siedzących po turecku i wyczekujących w podnieceniu strawy.
Jakieś wieśniaczki rozmawiają:
W1: Pani kochana, ja nie wiem jak to tak dalej będzie. Do znachora to się teraz 2 miesiące czeka w kolejce.
W2: Tak, tak. Kiedyś tego nie było.
S: Cisza wszyscy. Proszę nie przerywać. Zaczynamy ucztę!
Kurtyna

2018-03-14


Szósty tydzień w Indiach. I jestem zmęczony. Zmęczony tymi ludźmi. Zbyt zmęczony, aby nawet wynotowywać spostrzeżenia.
Nie widzę dla nich nadziei. Oni są jak w jakimś letargu. Otępiali, zmuleni. 
Wierzą w te swoje zabobony i chwalą tysiące bałwanów, bo najłatwiej wytłumaczyć wszystko siłami nadprzyrodzonymi czy wolą bożą a do myślenia zdolne są tu wyłącznie jednostki. Ciekawe jest, że te pojedyncze wyspy intelektu na oceanie bezmózgowia są naprawdę wybitne. Nie spotkałem tutaj przeciętniaka takiego, jak ja. Są albo ludzie wprawiający mnie w osłupienie swoim intelektem albo tacy, którzy wprawiają mnie w osłupienie swoją głupotą. Nic pomiędzy. 
Według mnie to miejsce na Ziemi utonie, prędzej czy później, pod stertami śmieci, inteligentne jednostki zostaną kupione przez światowe koncerny a tłuszcza zacznie zalewać resztę świata. Jak wirus niosąc brud, śmieci, biedę i choroby. Do tej pory uważałem, że kolebką brudu i śmieciarzy jest Bliski Wschód. Nic bardziej mylnego. Według mnie brud i śmieci do Arabów przywlekli ze sobą Hindusi. 
Nie ma chyba w moim odkrywaniu świata większego rozczarowania niż to związane z poznawaniem Indii. Od dziecka wydawało mi się, że to kraj starożytnej kultury, wiedzy niedostępnej dla zachodu, alternatywnej medycyny i orientalnej sztuki. A tym czasem to kraj ludzi o mentalności neandertalczyków, zacofany i dziki. Być może przedstawiciele wyższych kast są ludźmi światłymi i wyedukowanymi. Być może mają maniery i tradycje. Ale takich tu nie spotkałem. To, z czym spotykam się na co dzień to bieda, zacofanie i pierwotne instynkty. Zabić żeby przetrwać, zaspokoić swoje potrzeby choćby siłą -mam tu na myśli dziesiątki gwałtów dziennie, jakich dokonuje się w Indiach, ukraść, jeśli nie można kupić a praca na końcu.
Inshallah w sobotę w nocy polecę do domu na miesiąc i może nabiorę dystansu do tego, co zobaczyłem. Na razie jednak moja opinia o tym narodzie nie jest pochlebna.