Język angielski. Podstawowy język, do komunikowania się na świecie. A jak
jest z jego znajomością w różnych miejscach? Oczywiście, różnie.
Ludzie
pracujący tutaj, aby się dostać do pracy, muszą zaliczyć egzamin z języka
angielskiego. Jak oni to robią, albo jak wygląda ten egzamin, nie mam pojęcia.
Niestety ciężko przytaczać przykłady, ponieważ istotna jest wymowa a poza tym,
jeśli jestem w stanie przytoczyć, to znaczy, że zrozumiałem i że jakoś poszło.
A w końcu o to chodzi, żeby się dogadać, co nie?
Ale spróbujmy. Przykład z wczoraj rano – wsiadam do auta Pakola pod hotelem:
- How are you Mr. Adam? (Jak się masz Pan Adam?)
- Not too bad but I’ve got a head ache
again. (nie najgorzej, ale znowu boli mnie głowa)
- No breakfast?! Too bad, too bad. Why
your company is so no good? (nie było śniadania? To źle, to źle. Czemu twoja
firma jest taka niedobra?)
- I don’t eat breakfast. I just said I’ve
got a head ache. Head, you know? – Tu już pomogłem sobie gestykulacją. (Nie jadam śniadań.
Powiedziałem tylko, że boli mnie głowa. Głowa – rozumiesz?)
- Ok, ok, ok. No problem, no problem. (tutaj nie muszę tłumaczyć)– i w
drodze do pracy zostałem zawieziony do restauracji, żebym sobie mógł zjeść
śniadanko.
Takich przykładów mam dziesiątki codziennie. Albo inny, typowy - próba krzewienia oświaty:
- Not too much hot, but too hot. (Nie za dużo gorąco tylko
za gorąco)
- Ok, ok, ok. Yes, yes. Today too much
too hot. (Dzisiaj za dużo za gorąco)
No i tak wyglądają próby edukowania Azjatów.
W środę, po pracy chciałem sobie kupić coś do hotelu, czyli jakieś owoce,
coś do picia itd. Wysiadłem z auta dokładnie w momencie, kiedy zaczęła się
modlitwa. Wszystkie sklepy wtedy muszą być zamknięte. Obojętnie, czy sprzedawca
jest takiego, czy innego wyznania, nie wolno prowadzić handlu a policja
religijna bardzo ostro tego pilnuje. Ponieważ do meczetów na modlitwy biega
może z 5% ludności, reszta zamyka sklepy i wysiaduje przed nimi, do czasu aż
Imam nie ogłosi końca modlitwy. Jazgot ich modłów nadawany z każdego meczetu, a
jest ich jakoś ze 20 na każdy kilometr kwadratowy, zagłusza się nawzajem, w
związku z tym otwierają sklepy, kiedy jazgot ucichnie. Nie chciało mi się stać
pod sklepem i czekać 20 minut aż go otworzą, więc poszedłem wzdłuż ulicy
pozwiedzać. Nie minęło pięć minut, kiedy zaczepił mnie jakiś grubas w białym
kitlu siedzący przed sklepem. Usłyszałem sztandarowe: jak się masz?I zacząłem się zastanawiać, czy być może ja jestem w jakiś sposób atrakcyjny dla otyłych Arabów? Ale kiedy zapytał mnie, jak moja twarz, skojarzyłem, że to ten Arab ze sklepu, który zatrzymał kolejkę żeby pomóc mi znaleźć krem z filtrem. Pogaworzyliśmy trochę, on dumny jak paw opowiedział mi o swoim sklepie. Że tylko u niego koce i pledziki są z prawdziwej wielbłądziej wełny a nie chińskie syntetyki albo sztucznie usztywniana wełna z owiec i że dostanę specjalny rabat dla żony i że zaprasza koniecznie, i że mam poczekać aż się skończy modlitwa i że potraktuje mnie very special przy kasie. Tego się obawiałem, dlatego okłamałem go, że jestem strasznie zmęczony i że idę się położyć, ale w sobotę będę kupował prezenty dla rodziny, to na pewno wpadnę. I uciekłem. Nie wiem, jakbym miał mu w twarz powiedzieć, że nie chcę pledziku z wielbłąda. Poza tym, jakbym przyleciał z czymś takim do domu, żona by mi kazała zrobić z nim „w tył zwrot” i nie wracać, aż się tego pozbędę.
Wczoraj natomiast złaziłem okolicę, szukając płynów do e-papierosa i przez to
pozwiedzałem ciut więcej tego miasta. Wieczorem opowiadając koleżance „jak
tu jest”, powiedziałem, że jest i pięknie i beznadziejnie. I wtedy mnie olśniło, że w
zasadzie tak to jest niemal wszędzie. To znaczy, że tu jest normalnie. Są ładne
miejsca, są i brzydkie. Są czyste i brudne, są bogate i biedne. Jak w każdym
mieście, jak w każdym kraju. Myślę, że jeśli Arabia będzie szła tym torem
zmian, jakim idzie, niedługo cały świat będzie do nich na wakacje przyjeżdżał.
Muszą tylko zainwestować w kurorty wczasowe a kształcone obecnie pokolenie,
młodych światłych ludzi, musi zacząć myśleć o zarabianiu pieniędzy.
Ja bym
chętnie pojechał na urlop ponurkować w Morzu Czerwonym, chętnie obżerałbym się
ich pyszną kuchnią, owocami i warzywami. A brak alkoholu? To nie problem. Nie
to jest najważniejsze, choć czuję w pęcherzu, że i to się niebawem zmieni.
Pieniądz rządzi światem i jeśli znajdą się ludzie, którzy mają ochotę walnąć
piwko na plaży w Arabii Saudyjskiej, to prędzej, czy później Saudowie na to
pozwolą. Dla kasy.








