Udało mi się rozwiązać problem katafalku. Kilka nocy temu, zebrałem
wszystko, co w pokoju nadawało się na wyściełanie łóżka, czyli jakiś pledzik,
kołdrę z łóżka obok, kocyk z wielbłądziej wełny i poukładałem na swoim
madejowym łożu. Od tego czasu sypiam nieźle. A przynajmniej nie budzę się z
poodbijanymi kośćmi.Ufff.
Pośród osób, które to przeczytają, są z pewnością takie, które pamiętają
czasy, gdy w Polsce funkcjonowały jedynie dwa kanały telewizyjne. Oglądało się
wtedy wszystko. Było tak, mało, że nie wybrzydzało się. Dzięki temu, ludzie z
mojego pokolenia naoglądali się programów typu Zwierzyniec, program Państwa
Gućwińskich, Pieprz i Wanilia i wielu innych przyrodniczych, których
współczesne pokolenie, nie zobaczy nigdy bo nudne.
Wszystkim, którzy kiedykolwiek oglądali jakiś dokument o życiu małp,
szczególnie tych małp najbliższych nam ewolucyjnie i intelektualnie, łatwo będzie
przywołać w pamięci widok stada tych stworzeń, w leniwe popołudnie, po posiłku,
bez specjalnych zajęć i zagrożeń. Skupiają się one blisko siebie, albo bardzo
blisko siebie. Osobniki słabsze i młodsze lubią zbić się w kupę i wzajemnie dotykać.
Ponieważ jedyną formą komunikacji są podstawowe dźwięki, gestykulacja i dotyk,
dotykają się bez przerwy. Czasem któreś zwierzę coś wrzaśnie, czasem jedno
poklepie drugie, czasem zbierze im się na wygłupy i zabawy, wtedy się gonią,
rzucają gałązkami i kamykami.
Czemu o tym piszę? W sumie to nie wiem. Nieistotne.
Opowiem o czymś całkiem innym. O ekipie pomagierów.
Dostałem do pomocy pięciu ambitnych młodych ludzi. Dwóch pochodzi z Chin,
dwóch z Pakistanu, jeden z Bangladeszu. Jeden z Pakistańczyków (wspominany
wcześniej Pakol) jest piśmienny i wielojęzyczny, więc załatwia sprawy
papierkowe, zakupy i transport. Pozostali po angielsku znają po kilka słówek.
Nie bardzo mogą się komunikować ze mną, chociaż ja jestem wyłącznie od
wydawania poleceń, a te łapią na szczęście dość szybko. Natomiast między sobą jedyną ich formą
komunikacji są podstawowe dźwięki, gestykulacja i dotyk, dotykają się, więc bez
przerwy. Siedzą w kuckach po pół dnia zbici w grupę, trzymając się za ręce,
głaszcząc po głowach, iskając i skubiąc zarost. Czasem któryś coś wrzaśnie,
czasem jeden poklepie drugiego a czasami zbiera im się na wygłupy i zabawy, wtedy
się ganiają, rzucając gałązkami i kamykami.
Wczoraj przeszli samych siebie. Ponieważ wczoraj był dzień, w który patrzy
się jak leci woda (płukanie złoża jonowymiennego), chłopacy umierali z nudy.
Zaczęli od siedzenia w kuckach, potem zaczęli się po sobie pokładać.
Przemieszczali się przy tym zgodnie z ruchem słońca, tak aby zawsze być w
cieniu. W trakcie tego tańca solarnego, trafili na grubą linę, którą ktoś
zostawił na ziemi. Zaczęło się, więc oglądanie liny, jakby badali ją jacyś
naukowcy, potem szarpanie jej w każdą stronę, potem supłanie a potem się
znudziło. Najstarszy Chinol zrobił z liny stryczek i się na nim powiesił.
Normalnie, założył na szyję, zacisnął, podciągnął nogi i zadyndał. Pomagał
sobie tylko dłońmi trzymając za obręcz, żeby nie napierała na krtań za bardzo.
Powisiał tak trochę, potem zdjął sznur z głowy i gestami zaproponował to pozostałym.
Po chwili odbyły się zawody, który dłużej wytrzyma na stryczku. Wynik: Chiny 1, reszta
Azji 0.
W południe był lunch a to ich trochę uśpiło. Polegiwali więc zbici w
bezładną bryłę ciał w odzieży roboczej, aż młodszy Chinol zerwał się jak
oparzony i podszedł do leżącego na ziemi kawałka drutu. Takiego cieniutkiego.
Powalczył z tym drutem chwilę i stworzył z niego coś wyglądającego jak wsuwka
do włosów. Drut zgięty na pół z małym oczkiem na końcu. Podszedł do pierwszego
z brzegu kolesia, coś mu tam powiedział (nie mam pojęcia jak tamten zrozumiał),
a tamten się podniósł z pozycji leżącej do kucznej i nastawił mu ucho. Chinol zaczął dłubać zaokrągloną
częścią drucika w uchu Pakistańca i wydłubywać mu miód. Po pierwszym uchu
przyszła kolej na drugie, a w tym czasie ustawiła się kolejka chętnych do
czyszczenia swoich uszu. Miny mieli przy tym tak nabożne, jakby poddawali się
zabiegowi prowadzonemu przez Szadu-Baba-O-Baba. Niestety uszy i miód szybko się
skończyły i znowu nastała nuda. Ale na krótko. Chińczyk bawiący się swoim
drucikiem przyłożył go tym oczkiem do twarzy kolegi obok i wycisnął mu wągra.
Tamten dostał swojego wągra w prezencie i prawie podskakiwał z radości, jeśli
można podskakiwać w kuckach. Natychmiast nadstawił twarz i poprosił o
pielęgnację cery na całej powierzchni. Kolejka chętnych już się ustawiła.
Gdyby nie moje migdałki, oddałbym wszystko, co jadłem na lunch. Gdzieś
mniej więcej na wysokości trzeciego migdała zatrzymał mi się ryż i kurczak. Natomiast Chińczyk skończył z miną neurochirurga po udanej operacji przeszczepu mózgu.
Następnym etapem rozrywki mojego zoo było przywiązywanie się do słupów.
Pętali jednego i liczyli czas, w ile się wydostanie. Wynik po tej rundzie Chiny
1, Bangladesz 1, reszta Azji 0.
Niestety dzień był długi i stadko nie oszczędziło mnie. Obsiedli mnie, jak
wierne psy i nudziliśmy się razem. Jeden zauważył tatuaż na moim przegubie i
podciągnął mi rękaw, żeby go zobaczyć. Nie umiem przenieść na papier odgłosów
podziwu, jakie wydawali, ale zachęcam do oglądania dokumentów przyrodniczych dla wspomożenia wyobraźni.
Koszula została ze mnie niemalże zerwana, kiedy powiedziałem, że mam drugi
tatuaż, ale nie pokażę, bo nie podciągnę rękawa tak wysoko. Dodam, że całe „oglądanie”
odbywa się palcami. Jakby nie mieli oczu, wszystkiego muszą dotknąć. Jeden
naślinił palce i próbował mi zmazać ten tatuaż pytając „No go? No go?”. Powiedziałem,
że „never go” i znowu spotkałem się z odgłosami zachwytu. Było standardowe
pytanie „how much?” Aż jeden z Chińczyków przyjrzał się mojemu bicepsowi. Nie
jestem umięśnionym facetem, jestem raczej grubiutki niż muskularny. Ale mój biceps, spowodował
prawdziwą falę zachwytu. Nie skumałem początkowo, o co im chodzi i czemu się
tak podniecają, aż jeden mi pokazał mięsień i powiedział „very good, very good”.
Następnie odbył się pokaz kulturystyki krajów trzeciego świata. Kategoria wagowa - skrajnie niedożywiony. No komedia,
inaczej nie da się określić. Każdy z uczestników rozebranych do pasa, przymierzał swoje
bocianie pięty do moich i ten, który był najbliżej mojego, wygrał. Wynik meczu
po trzeciej konkurencji: Chiny 1, Bangladesz 1, Pakistan 1.
Powiedziałem im jeszcze, że prawdopodobnie nie tylko to mam większe od nich,
ale wątpię, aby zrozumieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz