środa, 24 lipca 2019

Paracetamol, jako remedium


Do napisania tego tekstu skłoniły mnie najświeższe doświadczenia związane z polską służbą zdrowia.
Złożyło się tak, że zarówno ja, jak i moja Pani musieliśmy poodwiedzać kilku lekarzy podczas naszego pobytu w Polsce. Świadomi utyskiwań na służbę zdrowia oraz tego, co o lekarzach i całym personelu medycznym opowiada się w mediach, oboje byliśmy pełni obaw. A tymczasem…
Ale o tym później. 
Najpierw kilka słów o tym, jak to wygląda na Wyspach.

Podczas naszego trzyletniego pobytu w Irlandii w zasadzie nie korzystaliśmy z usług tamtejszych lekarzy. Jednym wyjątkiem i zderzeniem z irlandzką rzeczywistością, była sytuacja, kiedy na budowie w Waterford przytrafiło mi się coś, co zostało później zdiagnozowane, jako mikro wylew.
Kiedy półprzytomny z bólu i sparaliżowany w połowie trafiłem na SOR w Waterford, pierwszym pytaniem, jakie mi zadano było pytanie o numer karty kredytowej. To nic, że byłem w pełni ubezpieczony, odprowadzałem składki zdrowotne itd. W Irlandii wówczas obowiązywała opłata ambulatoryjna w wysokości 64 euro i nie wiem, co by ze mną zrobili, gdybym tych pieniędzy nie miał.
Po opłaceniu wspomnianej opłaty posadzono mnie w poczekalni pełnej pijanych i naćpanych ludzi, którzy na skutek upadków lub bójek doznali różnych obrażeń. Część z nich jęczała, część biadoliła, część była agresywna, krzyczeli, przewracali krzesła, kopali automat z kawą, wszyscy strasznie śmierdzieli. Policja, tfu, Garda, co chwila dowoziła nowych. Niektórzy skuci kajdankami, niektórzy wwożeni na wózkach a nawet jeden koleś na noszach. W tym, jakże uroczym otoczeniu minęło mi 90 minut, w trakcie, których kilka razy traciłem przytomność siedząc na plastikowym krzesełku. W końcu poproszono mnie do gabinetu, gdzie pielęgniarka zadała mi kilka pytań i zmierzyła ciśnienie. Ponieważ wynik był z kategorii „rekord dnia”, powiedziała, że pilnie musi mnie zobaczyć lekarz. Po czym zawołała mojego kolegę, żeby wytoczył mnie na wózku ponownie do poczekalni i pomógł się przesiąść ponownie na krzesełko. Wózek do zwrotu. Lekarz był już po 45-ciu minutach. Trafiłem na wielką salę, przypominającą gabarytami jakąś aulę albo salę gimnastyczną. Poustawiane na niej było mnóstwo łóżek pooddzielanych białymi parawanami z tkaniny. Otoczony byłem jękami, krzykami, płaczem i smrodem. Lekarz podpiął mi kroplówkę i powiedział, żebym się zrelaksował [sic!]. Dalszej historii nie ma sensu opisywać, bo już to, co powyżej powinno dać wyobrażenie tego, jak działa służba zdrowia w Irlandii. Dodam tylko, że mój kolega, który mnie tam zawiózł nie dostał żadnej informacji na temat tego, co się ze mną dzieje i około 2-ej w nocy zdezorientowany zawinął się do domu.

Po przeprowadzce do Anglii zachwyciło nas na początku, że wizyty u lekarzy rodzinnych są dla osób opłacających składki bezpłatne. WOW! Ale wypas. Zachwyt był chwilowy, bo szybko się okazało, że lekarz pierwszego kontaktu to w Anglii ktoś, kogo wiedza jest na poziomie studenta pierwszego roku medycyny w Polsce.
Praktycznie wszystkie schorzenia leczy się tam Paracetamolem. Podstawowe zalecenie to: Paracetamol i dużo snu. Gorączkę u dzieci zbija się zimną wodą albo wychładzając ciała dzieci poprzez wystawienie ich rozebranych do bielizny na zewnątrz budynku.

Kiedy po wypadku na motocyklu poszedłem do lekarza skarżąc się na staw łokciowy, który miał znacząco ograniczoną ruchowość, lekarz sięgnął na półkę z książkami i wyciągnął z niej ilustrowany atlas anatomii człowieka dla uczniów szkoły podstawowej i na nim przyglądał się, jak zbudowany jest staw łokciowy i co może powodować, że nie rusza się tak jak trzeba. Moja sugestia, że to może ścięgna, sprawiła, że dostałem skierowanie na rehabilitację. Zalecona mi rehabilitacja spowodowała, że staw łokciowy przestał pracować w ogóle. Dopiero polecony przez kolegę fizykoterapeuta z Polski naprawił mnie zdalnie przez internet.

Nie wiem też, jak rozliczane są wizyty u lekarzy specjalistów w Anglii, ale wygląda na to, że lekarz rodzinny traci całe środki w momencie przekazania pacjenta do specjalisty. Tak gdybam, bo dostać skierowanie do specjalisty jest trudniej niż umówić się na kawę z królową. Jeśli jednak, jakimś cudem, uda się dostać takie skierowanie, na wizytę czeka się miesiącami.

U stomatologa nie jest lepiej. W ogóle stomatolog w Anglii to nie lekarz. To zawód taki jak fryzjer, czy kosmetyczka. Leczenie zębów z ubezpieczalni polega na ich usuwaniu. I to masowym. Podczas jednej wizyty mojej Pani usunięto 4 zęby a mi 3. Dziury po zębach zaszywa się szwami rozpuszczalnymi i na tym kończy się terapia.  Ponieważ ubezpieczalnia pokrywa wstawienie zębów od 1 do 4, wstawiono mi wyłącznie czwórkę, pomimo iż usunięte zostały zęby od 4 do 6. Wstawiona czwórka wytrzymała dwie godziny zanim się ułamała. Po ponownym jej umocowaniu ułamała się przy pierwszym kęsie chleba. Wywaliłem ten plastik i olałem temat.

Koszty leczenia w Anglii też nie są wcale takie niskie, jakby się mogło wydawać. Teoretycznie wizyta u lekarza jest bezpłatna, ale za wykupienie leków trzeba już płacić. Jest to opłata ryczałtowa, uiszczana za każdą pozycję na recepcie. Ponieważ ryczałt wynosi obecnie około 9-ciu Funtów, rodzą się absurdy, kiedy leki wykupywane na receptę są wielokrotnie droższe niż bez recepty. Banalny przykład: krople do nosa – w sklepie na półce kosztują 0.65 Funta a na receptę 9.
Za stomatologa z ubezpieczalni również płaci się ryczałtem i tutaj stawki są zróżnicowane w zależności od typu zabiegu: od 20-200 Funtów.
Natomiast prywatne leczenie w Anglii to już jest Czomolungma wydatków. Ceny podstawowych porad idą w setki Funtów. Mimo to, do specjalisty nie idzie się dobić. Sytuację ratują polskie przychodnie prywatne.

A tymczasem w Polsce mamy czyste i nowoczesne gabinety, fachowców w kitlach, uprzejme panie w aptekach, leki refundowane, a nawet jeśli nie są refundowane to kosztujące 1/10 tego, co w Anglii. Stomatologów, którzy doradzą, pomogą i do samego końca będą walczyć o każdy ząb, żeby tylko nie zamieniać go na plastikowy, bo mają świadomość, że żaden sztuczny ząb nie będzie tym, co dała nam ewolucja.
Jesteśmy oboje zachwyceni poziomem lecznictwa w Polsce.

Tak że, rodacy, proszę Was – nie narzekajcie. Cieszcie się tym, co macie, bo może być dużo gorzej. Możecie, na przykład, trafić na SOR w Waterford.