Mój najwierniejszy przyjaciel. Od zawsze. Czarny
pies.
Chodzi za mną krok w krok, nie odstępuje mnie w zasadzie od dziecka. Jest wszędzie tam gdzie ja. Przywyknąłem do jego obecności tak bardzo, że w zasadzie nie wiem jak to jest żyć bez niego.
Bywają krótkie chwile, kiedy zasypia. Wtedy mogę poczuć się trochę wolny, trochę lżejszy. Lubię ten stan ale on zawsze trwa krótko, bo mój „czarny pies” ma płytki sen. Zwykle kiedy się obudzi, jest stęskniony i przez to bardziej natarczywy niż zwykle. Wtedy rezerwuje sobie całego mnie dla siebie i nie chce się mną z nikim dzielić.
Lekarze przepisali mi oszukujące rzeczywistość tabletki abym mógł się z nim rozstać ale odnoszę wrażenie, że sprawiają one tylko tyle, że on wciąż jest tylko gdzieś za rogiem. Czai się na chwilę mojej słabości, żeby znów mnie dopaść i przejąć całą moją atencję.
Często też uciekam w iluzoryczną, alternatywną przestrzeń życia w akwareli, jaką daje alkohol. Pomaga zobaczyć świat w bardziej rozmyty, niewyraźny sposób. Jednym słowem akwarelowy. Bez ostrych kształtów i w lekko spaczonych proporcjach. Nie tak brutalny, nie tak okrutny i bezwzględny. Pozwala nie zwracać uwagi na psa. Usypia go na krótko. Ale to również działanie na kredyt. Wiem to już zbyt dobrze, że im dłużej uda mi się uciekać od psa, tym bardziej on później mnie dominuje. Wolę więc nie uciekać od niego zbyt często i na zbyt długo. Po prostu żyjemy razem. Zabieram go więc na spacery ścieżkami mojej mrocznej osobowości. W smutku i milczeniu podróżujemy rysując, pisząc, fotografując. Wtedy czuję ułudę równowagi. Wiem, że jeśli mam go cały czas w pobliżu, nie rzuci się za chwilę na mnie zabierając mnie całemu światu na dłuższy czas. A potrafił tak zrobić już kilka razy.
Często rozmyślam, o tych szczęśliwcach, którzy nie posiadają takiego psa. Myślę, że mają lżejsze życie, że też bym tak chciał. A z drugiej strony nie wiem, czy potrafiłbym bez niego żyć. Mam go od zawsze i mogłoby się okazać, że jego brak spowodowałby w mojej głowie pustkę i lęk. Jak po utracie istotnej części osobowości.
Coś sprawiło, że jesteśmy na siebie skazani. Ja na „czarnego psa” i „czarny pies” na mnie. Nie wiem czy to predyspozycje genetyczne, czy wynik błędów wychowawczych rodziców połączonych z wydarzeniami z dzieciństwa ale pewne jest, że jest to we mnie i siedzi głęboko.
Może tak ma być? Nie wiem. Wiem natomiast, że czuję się zmęczony. Często myślę o końcu jako o najprzyjemniejszej i najłatwiejszej metodzie rozstania się z „czarnym psem”.
Chodzi za mną krok w krok, nie odstępuje mnie w zasadzie od dziecka. Jest wszędzie tam gdzie ja. Przywyknąłem do jego obecności tak bardzo, że w zasadzie nie wiem jak to jest żyć bez niego.
Bywają krótkie chwile, kiedy zasypia. Wtedy mogę poczuć się trochę wolny, trochę lżejszy. Lubię ten stan ale on zawsze trwa krótko, bo mój „czarny pies” ma płytki sen. Zwykle kiedy się obudzi, jest stęskniony i przez to bardziej natarczywy niż zwykle. Wtedy rezerwuje sobie całego mnie dla siebie i nie chce się mną z nikim dzielić.
Lekarze przepisali mi oszukujące rzeczywistość tabletki abym mógł się z nim rozstać ale odnoszę wrażenie, że sprawiają one tylko tyle, że on wciąż jest tylko gdzieś za rogiem. Czai się na chwilę mojej słabości, żeby znów mnie dopaść i przejąć całą moją atencję.
Często też uciekam w iluzoryczną, alternatywną przestrzeń życia w akwareli, jaką daje alkohol. Pomaga zobaczyć świat w bardziej rozmyty, niewyraźny sposób. Jednym słowem akwarelowy. Bez ostrych kształtów i w lekko spaczonych proporcjach. Nie tak brutalny, nie tak okrutny i bezwzględny. Pozwala nie zwracać uwagi na psa. Usypia go na krótko. Ale to również działanie na kredyt. Wiem to już zbyt dobrze, że im dłużej uda mi się uciekać od psa, tym bardziej on później mnie dominuje. Wolę więc nie uciekać od niego zbyt często i na zbyt długo. Po prostu żyjemy razem. Zabieram go więc na spacery ścieżkami mojej mrocznej osobowości. W smutku i milczeniu podróżujemy rysując, pisząc, fotografując. Wtedy czuję ułudę równowagi. Wiem, że jeśli mam go cały czas w pobliżu, nie rzuci się za chwilę na mnie zabierając mnie całemu światu na dłuższy czas. A potrafił tak zrobić już kilka razy.
Często rozmyślam, o tych szczęśliwcach, którzy nie posiadają takiego psa. Myślę, że mają lżejsze życie, że też bym tak chciał. A z drugiej strony nie wiem, czy potrafiłbym bez niego żyć. Mam go od zawsze i mogłoby się okazać, że jego brak spowodowałby w mojej głowie pustkę i lęk. Jak po utracie istotnej części osobowości.
Coś sprawiło, że jesteśmy na siebie skazani. Ja na „czarnego psa” i „czarny pies” na mnie. Nie wiem czy to predyspozycje genetyczne, czy wynik błędów wychowawczych rodziców połączonych z wydarzeniami z dzieciństwa ale pewne jest, że jest to we mnie i siedzi głęboko.
Może tak ma być? Nie wiem. Wiem natomiast, że czuję się zmęczony. Często myślę o końcu jako o najprzyjemniejszej i najłatwiejszej metodzie rozstania się z „czarnym psem”.


