poniedziałek, 16 maja 2016

2016-05-16

Dzisiaj mija tydzień odkąd wyjechałem. Spędziłem już w Korei kilka dni i wciąż mi się tu podoba.


W pierwszym hotelu zakwaterowanie miałem do wczoraj, więc wczoraj miałem dzień przeprowadzki. I szkoda bo ten pierwszy miał znacznie lepsze pokoje i dużo lepszą lokalizację. Ale za to gorszą kuchnię i skąpe menu. Nie stanowiło to problemu bo dosłownie tuż po wyjściu z hotelu trafiało się na dziesiątki knajpek oferujących, co tylko przyszło komu do głowy. No i pub tuż przy wejściu do hotelu. 
Ceny w pubie, co prawda, zabijające (6,25 funta za Guinnessa albo 3,5 za koreańskiego lagera) ale za to blisko i panowała tam fajna atmosfera. Prowadziły ten pub dwie śliczne siostry (Jin i Jung), które bardzo aktywnie umilały czas klientom zagadując i dowcipkując. W zasadzie wśród klientów nie było nikogo z lokalesów. Zresztą sam pub nazywał się „Club de Noel” z dopiskiem „welcome stranger”. Czyli z założenia dla obcokrajowców. I jest to rzecz, która mnie tu wciąż zadziwia – sklepy, restauracje, bary są wyraźnie rozdzielone na te dla klientów koreańskich i zagranicznych. Oni chyba nie lubią się integrować.
 Z racji, że miałem wolny cały weekend, w piątek w pubie pozwoliłem sobie posiedzieć troszkę dłużej. Udało mi się zakumplować z dwoma Walijczykami, z których jeden (fan Rossiego) był wyjątkowo sympatyczny. To był dobrze spędzony, sympatyczny wieczór. 
W sobotę zaspałem na śniadanie więc musiałem iść sobie coś kupić na mieście. Skoro już wyszedłem to poszedłem pozwiedzać.
Chodząc po mieście odnoszę wrażenie, że jestem w Japonii, nie w Korei. Nigdy nie byłem w Japonii ale tak właśnie sobie ją wyobrażam. No i tak chodząc czuję ducha książek Murakamiego. Bardzo przyjemne uczucie.

Dokonałem też skanu sklepów. Namierzyłem gdzie, w razie czego, jest apteka, gdzie market, gdzie obuwniczy albo sklep z odzieżą roboczą. Warto wiedzieć na wypadek gdyby okazało się, że pilnie trzeba coś dokupić.
Jadam głównie owoce morza, ryby, ośmiornice, kalmary. Wszystko jak dotąd bardzo dobre ale też bardzo ostre. Może ośmiornice były najmniej palące ale i tak szczypało dwa razy. Nawet jeśli zamówiłem pizzę to i tak z owocami morza.

Zaskakują mnie tutejsze ceny. Barmanka z pubu powiedziała, że ta wyspa jest wyjątkowo droga bo nastawiona wyłącznie na turystów i że wszystko jest mniej więcej 2x tak drogie jak w pozostałych rejonach kraju. No, może oprócz Seulu. W dużym przybliżeniu, jest tutaj ciut drożej niż w Anglii. W przybliżeniu, bo można kupić t-shirt za 2 funty albo smartfona za połowę angielskiej ceny ale już żarcie (szczególnie to zachodnie) albo alkohole kosztują więcej niż w Anglii.

Z ciekawych rzeczy w nowym hotelu, mam kibel na pilota! Myje i wietrzy dupsko, podgrzewa deskę klozetową i to wszystko w kilku różnych trybach! Wczoraj po kilku strzałach whisky odważyłem się przetestować. Dość traumatyczne przeżycie. Jakby mi ktoś dupę wylizywał. Nie polecam.

A, co jeszcze warte wspomnienia, to internet. W zasadzie wszędzie darmowe WiFi. Nie ma potrzeby martwić się o dane w komórce bo każda knajpa ma WiFi, każde centrum handlowe i hotel tak samo. I są to łącza dające symetryczne 50Mb. W Anglii za takie łącze trzeba zapłacić majątek a tu za free. Pod tym względem mają fajnie.

W pracy ciągle nic. Czekam aż inna ekipa skończy zabawę ze zbiornikiem na wodę, który jest mi potrzebny do przepłukania systemu. Do tego czasu siedzę i wymyślam sobie zajęcia alternatywne.
Najważniejsze, że mam już obczajone jak dojechać do pracy i wrócić, który autobus i o której zawiezie mnie do i z pracy. Nie tracę fortuny na taksówki i nerwów na tłumaczenie tępym Koreańcom, dokąd chcę jechać.

A' propos tych ostatnich – ciekawe życie wiodą. Z tego, co obserwuję – rano ubrani w swoje szare uniformy jadą do pracy. Mało kto autem. Większość rowerami, skuterami, autobusami lub pieszo. Przed pracą mają gimnastykę jak w sowieckich łagrach do ryczącej z megafonów muzyczki, również jak z łagrów. Po pracy, pakują się w autobusy, rowery i kto tam czym przyjechał i jadą do miasta pić. Nie przebierając się nawet. Cały czas w tych swoich szarych więziennych mundurkach. Piją i jedzą do późna w nocy aż nie są w stanie ustać na nogach a potem na zasadzie „wiódł ślepy kulawego” odnoszą się do domów. I tak co dnia.



Jestem też ciekaw, czy to specyfika tego miasta, czy w innych częściach kraju wygląda to podobnie ale na każdej ulicy jest przynajmniej jeden burdel, i co najmniej jeden klub go-go. W hotelach po kilka kanałów porno, a jak podglądam przez ramię Koreańców w autobusie to prawie każdy w swoim smartfonie ogląda goliznę. Oni są tak strasznie na ciupcianie ukierunkowani? Czytałem, że Azjaci to rasa z najniższym poziomem testosteronu na planecie, więc skąd to zafiksowanie seksem? Dziwne.