Dzisiaj mija
tydzień odkąd wyjechałem. Spędziłem już w Korei kilka dni i wciąż mi się tu
podoba.
W pierwszym
hotelu zakwaterowanie miałem do wczoraj, więc wczoraj miałem dzień
przeprowadzki. I szkoda bo ten pierwszy miał znacznie lepsze pokoje i dużo
lepszą lokalizację. Ale za to gorszą kuchnię i skąpe menu. Nie stanowiło to
problemu bo dosłownie tuż po wyjściu z hotelu trafiało się na dziesiątki
knajpek oferujących, co tylko przyszło komu do głowy. No i pub tuż przy wejściu
do hotelu.
Ceny w pubie, co prawda, zabijające (6,25 funta za Guinnessa albo 3,5
za koreańskiego lagera) ale za to blisko i panowała tam fajna atmosfera.
Prowadziły ten pub dwie śliczne siostry (Jin i Jung), które bardzo aktywnie
umilały czas klientom zagadując i dowcipkując. W zasadzie wśród klientów nie
było nikogo z lokalesów. Zresztą sam pub nazywał się „Club de Noel” z dopiskiem
„welcome stranger”. Czyli z założenia dla obcokrajowców. I jest to rzecz, która
mnie tu wciąż zadziwia – sklepy, restauracje, bary są wyraźnie rozdzielone na
te dla klientów koreańskich i zagranicznych. Oni chyba nie lubią się
integrować.
Z racji, że miałem wolny cały weekend, w
piątek w pubie pozwoliłem sobie posiedzieć troszkę dłużej. Udało mi się
zakumplować z dwoma Walijczykami, z których jeden (fan Rossiego) był wyjątkowo
sympatyczny. To był dobrze spędzony, sympatyczny wieczór.
W sobotę zaspałem na
śniadanie więc musiałem iść sobie coś kupić na mieście. Skoro już wyszedłem to
poszedłem pozwiedzać.
Chodząc po
mieście odnoszę wrażenie, że jestem w Japonii, nie w Korei. Nigdy nie byłem w
Japonii ale tak właśnie sobie ją wyobrażam. No i tak chodząc czuję ducha
książek Murakamiego. Bardzo przyjemne uczucie.
Dokonałem też skanu sklepów. Namierzyłem gdzie, w razie czego, jest apteka,
gdzie market, gdzie obuwniczy albo sklep z odzieżą roboczą. Warto wiedzieć na
wypadek gdyby okazało się, że pilnie trzeba coś dokupić.
Jadam głównie
owoce morza, ryby, ośmiornice, kalmary. Wszystko jak dotąd bardzo dobre ale też
bardzo ostre. Może ośmiornice były najmniej palące ale i tak szczypało dwa
razy. Nawet jeśli zamówiłem pizzę to i tak z owocami morza.
Zaskakują mnie
tutejsze ceny. Barmanka z pubu powiedziała, że ta wyspa jest wyjątkowo droga bo
nastawiona wyłącznie na turystów i że wszystko jest mniej więcej 2x tak drogie
jak w pozostałych rejonach kraju. No, może oprócz Seulu. W dużym przybliżeniu,
jest tutaj ciut drożej niż w Anglii. W przybliżeniu, bo można kupić t-shirt za
2 funty albo smartfona za połowę angielskiej ceny ale już żarcie (szczególnie
to zachodnie) albo alkohole kosztują więcej niż w Anglii.
Z ciekawych
rzeczy w nowym hotelu, mam kibel na pilota! Myje i wietrzy dupsko, podgrzewa
deskę klozetową i to wszystko w kilku różnych trybach! Wczoraj po kilku
strzałach whisky odważyłem się przetestować. Dość traumatyczne przeżycie. Jakby
mi ktoś dupę wylizywał. Nie polecam.
A, co jeszcze
warte wspomnienia, to internet. W zasadzie wszędzie darmowe WiFi. Nie ma
potrzeby martwić się o dane w komórce bo każda knajpa ma WiFi, każde centrum
handlowe i hotel tak samo. I są to łącza dające symetryczne 50Mb. W Anglii za
takie łącze trzeba zapłacić majątek a tu za free. Pod tym względem mają fajnie.
W pracy ciągle
nic. Czekam aż inna ekipa skończy zabawę ze zbiornikiem na wodę, który jest mi
potrzebny do przepłukania systemu. Do tego czasu siedzę i wymyślam sobie
zajęcia alternatywne.
Najważniejsze,
że mam już obczajone jak dojechać do pracy i wrócić, który autobus i o której
zawiezie mnie do i z pracy. Nie tracę fortuny na taksówki i nerwów na
tłumaczenie tępym Koreańcom, dokąd chcę jechać.
A' propos tych
ostatnich – ciekawe życie wiodą. Z tego, co obserwuję – rano ubrani w swoje
szare uniformy jadą do pracy. Mało kto autem. Większość rowerami, skuterami,
autobusami lub pieszo. Przed pracą mają gimnastykę jak w sowieckich łagrach do
ryczącej z megafonów muzyczki, również jak z łagrów. Po pracy, pakują się w
autobusy, rowery i kto tam czym przyjechał i jadą do miasta pić. Nie
przebierając się nawet. Cały czas w tych swoich szarych więziennych mundurkach.
Piją i jedzą do późna w nocy aż nie są w stanie ustać na nogach a potem na
zasadzie „wiódł ślepy kulawego” odnoszą się do domów. I tak co dnia.
Jestem też
ciekaw, czy to specyfika tego miasta, czy w innych częściach kraju wygląda to
podobnie ale na każdej ulicy jest przynajmniej jeden burdel, i co najmniej
jeden klub go-go. W hotelach po kilka kanałów porno, a jak podglądam przez
ramię Koreańców w autobusie to prawie każdy w swoim smartfonie ogląda goliznę.
Oni są tak strasznie na ciupcianie ukierunkowani? Czytałem, że Azjaci to rasa z
najniższym poziomem testosteronu na planecie, więc skąd to zafiksowanie seksem?
Dziwne.


