Do napisania tego
tekstu skłoniły mnie najświeższe doświadczenia związane z polską służbą zdrowia.
Złożyło się tak,
że zarówno ja, jak i moja Pani musieliśmy poodwiedzać kilku lekarzy podczas
naszego pobytu w Polsce. Świadomi utyskiwań na służbę zdrowia oraz tego, co o
lekarzach i całym personelu medycznym opowiada się w mediach, oboje byliśmy
pełni obaw. A tymczasem…
Ale o tym
później.
Najpierw kilka słów o tym, jak to wygląda na Wyspach.
Podczas naszego
trzyletniego pobytu w Irlandii w zasadzie nie korzystaliśmy z usług tamtejszych
lekarzy. Jednym wyjątkiem i zderzeniem z irlandzką rzeczywistością, była
sytuacja, kiedy na budowie w Waterford przytrafiło mi się coś, co zostało
później zdiagnozowane, jako mikro wylew.
Kiedy
półprzytomny z bólu i sparaliżowany w połowie trafiłem na SOR w Waterford,
pierwszym pytaniem, jakie mi zadano było pytanie o numer karty kredytowej. To
nic, że byłem w pełni ubezpieczony, odprowadzałem składki zdrowotne itd. W
Irlandii wówczas obowiązywała opłata ambulatoryjna w wysokości 64 euro i nie wiem,
co by ze mną zrobili, gdybym tych pieniędzy nie miał.
Po opłaceniu
wspomnianej opłaty posadzono mnie w poczekalni pełnej pijanych i naćpanych
ludzi, którzy na skutek upadków lub bójek doznali różnych obrażeń. Część z nich
jęczała, część biadoliła, część była agresywna, krzyczeli, przewracali krzesła,
kopali automat z kawą, wszyscy strasznie śmierdzieli. Policja, tfu, Garda, co
chwila dowoziła nowych. Niektórzy skuci kajdankami, niektórzy wwożeni na
wózkach a nawet jeden koleś na noszach. W tym, jakże uroczym otoczeniu minęło
mi 90 minut, w trakcie, których kilka razy traciłem przytomność siedząc na
plastikowym krzesełku. W końcu poproszono mnie do gabinetu, gdzie pielęgniarka zadała
mi kilka pytań i zmierzyła ciśnienie. Ponieważ wynik był z kategorii „rekord
dnia”, powiedziała, że pilnie musi mnie zobaczyć lekarz. Po czym zawołała
mojego kolegę, żeby wytoczył mnie na wózku ponownie do poczekalni
i pomógł się przesiąść ponownie na krzesełko. Wózek do zwrotu. Lekarz był już
po 45-ciu minutach. Trafiłem na wielką salę, przypominającą gabarytami jakąś
aulę albo salę gimnastyczną. Poustawiane na niej było mnóstwo łóżek
pooddzielanych białymi parawanami z tkaniny. Otoczony byłem jękami, krzykami,
płaczem i smrodem. Lekarz podpiął mi kroplówkę i powiedział, żebym się
zrelaksował [sic!]. Dalszej historii nie ma sensu opisywać, bo już to, co
powyżej powinno dać wyobrażenie tego, jak działa służba zdrowia w Irlandii.
Dodam tylko, że mój kolega, który mnie tam zawiózł nie dostał żadnej informacji
na temat tego, co się ze mną dzieje i około 2-ej w nocy zdezorientowany zawinął się do domu.
Po przeprowadzce
do Anglii zachwyciło nas na początku, że wizyty u lekarzy rodzinnych są dla
osób opłacających składki bezpłatne. WOW! Ale wypas. Zachwyt był chwilowy, bo
szybko się okazało, że lekarz pierwszego kontaktu to w Anglii ktoś, kogo wiedza
jest na poziomie studenta pierwszego roku medycyny w Polsce.
Praktycznie
wszystkie schorzenia leczy się tam Paracetamolem. Podstawowe zalecenie to:
Paracetamol i dużo snu. Gorączkę u dzieci zbija się zimną wodą albo
wychładzając ciała dzieci poprzez wystawienie ich rozebranych do bielizny na zewnątrz budynku.
Kiedy po wypadku
na motocyklu poszedłem do lekarza skarżąc się na staw łokciowy, który miał
znacząco ograniczoną ruchowość, lekarz sięgnął na półkę z książkami i wyciągnął
z niej ilustrowany atlas anatomii człowieka dla uczniów szkoły podstawowej i na
nim przyglądał się, jak zbudowany jest staw łokciowy i co może powodować, że
nie rusza się tak jak trzeba. Moja sugestia, że to może ścięgna, sprawiła, że
dostałem skierowanie na rehabilitację. Zalecona mi rehabilitacja spowodowała,
że staw łokciowy przestał pracować w ogóle. Dopiero polecony przez kolegę fizykoterapeuta
z Polski naprawił mnie zdalnie przez internet.
Nie wiem też, jak
rozliczane są wizyty u lekarzy specjalistów w Anglii, ale wygląda na to, że
lekarz rodzinny traci całe środki w momencie przekazania pacjenta do
specjalisty. Tak gdybam, bo dostać skierowanie do specjalisty jest trudniej niż
umówić się na kawę z królową. Jeśli jednak, jakimś cudem, uda się dostać takie
skierowanie, na wizytę czeka się miesiącami.
U stomatologa nie
jest lepiej. W ogóle stomatolog w Anglii to nie lekarz. To zawód taki jak
fryzjer, czy kosmetyczka. Leczenie zębów z ubezpieczalni polega na ich usuwaniu.
I to masowym. Podczas jednej wizyty mojej Pani usunięto 4 zęby a mi 3. Dziury
po zębach zaszywa się szwami rozpuszczalnymi i na tym kończy się terapia. Ponieważ ubezpieczalnia pokrywa wstawienie
zębów od 1 do 4, wstawiono mi wyłącznie czwórkę, pomimo iż usunięte zostały zęby od 4 do 6.
Wstawiona czwórka wytrzymała dwie godziny zanim się ułamała. Po ponownym jej
umocowaniu ułamała się przy pierwszym kęsie chleba. Wywaliłem ten plastik i
olałem temat.
Koszty leczenia w
Anglii też nie są wcale takie niskie, jakby się mogło wydawać. Teoretycznie
wizyta u lekarza jest bezpłatna, ale za wykupienie leków trzeba już płacić.
Jest to opłata ryczałtowa, uiszczana za każdą pozycję na recepcie. Ponieważ
ryczałt wynosi obecnie około 9-ciu Funtów, rodzą się absurdy, kiedy leki wykupywane
na receptę są wielokrotnie droższe niż bez recepty. Banalny przykład: krople do
nosa – w sklepie na półce kosztują 0.65 Funta a na receptę 9.
Za stomatologa z ubezpieczalni również płaci się ryczałtem i tutaj stawki są zróżnicowane w zależności od typu
zabiegu: od 20-200 Funtów.
Natomiast
prywatne leczenie w Anglii to już jest Czomolungma wydatków. Ceny podstawowych
porad idą w setki Funtów. Mimo to, do specjalisty nie idzie się dobić. Sytuację
ratują polskie przychodnie prywatne.
A tymczasem w
Polsce mamy czyste i nowoczesne gabinety, fachowców w kitlach, uprzejme panie w
aptekach, leki refundowane, a nawet jeśli nie są refundowane to kosztujące 1/10
tego, co w Anglii. Stomatologów, którzy doradzą, pomogą i do samego końca będą
walczyć o każdy ząb, żeby tylko nie zamieniać go na plastikowy, bo mają
świadomość, że żaden sztuczny ząb nie będzie tym, co dała nam ewolucja.
Jesteśmy oboje zachwyceni poziomem lecznictwa w Polsce.
Tak że, rodacy,
proszę Was – nie narzekajcie. Cieszcie się tym, co macie, bo może być dużo
gorzej. Możecie, na przykład, trafić na SOR w Waterford.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz