I znowu dzień
świstaka. Wczoraj caluteńki dzień z bólem głowy. Dziś mnie też jeszcze boli.
Zaraz wezmę pigułki i zobaczymy, czy pomogą. Inaczej będzie ciężko przetrwać
dzień.
Ciapul dzisiaj,
o dziwo, był przede mną na śniadaniu. Zorganizował się czy co?
Natomiast robił
coś strasznego po drodze na budowę. Obżarł się jak to Angol fasolką, tostami i
hashbrownami i co chwila bekał w samochodzie. I mu ten smród na wpół
przetrawionego śniadania z flaków szedł na to malutkie autko. Byłem bliski
pawia. Ustawiłem se nawiew klimy na mordę, żeby się nie porzygać.
No i dzieje się
to, czego się obawiałem – Helmut nie pamięta o tym, że ma mi oddać kasę. Nie
pamięta albo nie chce pamiętać. A mi będzie ciężko mu się przypomnieć. W końcu
będę musiał ale będzie to nieprzyjemne. Dlatego nie lubię pożyczać kasy.
Mam
nieszczęście pracować z bardzo kiepskim project managerem po drugiej stronie.
Główny PM Jeddah, niejaki Jem, to prawdziwy gość, przez duże G. Doskonale
ogarnia projekt, myśli logicznie, analitycznie, jest sercem i duszą w tym
projekcie. Niestety dla mnie, Jem jest bardzo dobry i zaangażowali go w jeszcze
dwa inne projekty, przy czym 90% swojej uwagi skupia teraz głównie na RPA,
gdzie aktualnie przebywa i stara się zapanować nad gnojem jaki tam się zrobił.
Dlatego przydzielili do Jeddah Nigela. Pierdołę, który jedyne co umie to pisać
okrągłe gadki w mailach i nawijać makaron na uszy. Nie zna się na tym, co
robimy. Nie wiem czy w życiu był na budowie bo sprawia wrażenie jakby nie był.
Jedynie przepycha maile z prawa na lewo. Taki pośrednik, którego jedyną wiedzą
jest to, który mail do kogo przesłać. No i to rodzi mnóstwo frustracji. Często
potrzebuję jego natychmiastowego działania, decyzji w określonej sprawie albo
po prostu zaangażowania. I tego nie otrzymuję. Jeśli jakiś temat idzie na
bieżąco, jest w miarę ok – pamięta o czym mówimy i udaje że rozumie. Jeśli
temat z jakichś powodów zostanie odłożony, zapomniany lub cokolwiek innego,
trzeba mu wszystko łuszczyć od nowa. Jakby zaczynać od zera. Czyli znowu,
grzebanie za rysunkami, tłumaczenie, do czego i z czego jest ta rurka i kto,
kiedy i co powiedział, i dlaczego jej tu jeszcze nie ma. Wkurza mnie to. PM ma
być zaangażowany w projekt i wyrwany w środku nocy ma umieć odpowiedzieć na
każde pytanie z nim związane. W przeciwnym przypadku to nie jest PM tylko
sekretarka.
W poniedziałek
chcę poprosić Witka o to żeby zagadał, czy nie mógłbym spędzić lutego w Anglii.
Nie mam tu za wiele do roboty. Roboty instalacyjne są na ukończeniu, rozruch
nie zacznie się prędzej niż za 6-8 tygodni. Do tego czasu będę tutaj tylko po
to aby przesyłać maile z budowy do biura i odwrotnie. Ciapulek spokojnie da
radę robić to za mnie.
Jak ja
strasznie nie mam co robić! Masakra to jest jakaś. Cieszyłem się na to auto, że
będę mógł wsiąść i zniknąć na pół dnia. A auto stoi na bramie bo nikt nie może
załatwić jednego osranego papierka. Już od 10 dni.
Nudzę się tak
bardzo, że zacząłem liczyć ile średnio wydaję na jedzenie w Saudi. Wliczyłem
wszystkie obiady w restauracji hotelowej, te przyniesione do pokoju, kupione na
zewnątrz i zakupy w Pandzie. Mimo, że część zakupów z Pandy pojechała do Anglii
wyszło mi poniżej 10 funtów na dzień. Firma Ovivo powinna mnie po rękach
całować za tak niskie koszty utrzymania a nie robić smrody o rozliczenie zaliczek
bo nie wpisałem do odpowiedniej rubryczki odpowiedniej kwoty. Niemcy mają
wyliczone na dzień 25 euro na wyżywienie i mają w dupie rachunki i rozliczenia.
Jeśli są 20 dni, znaczy, że firma im zwraca 500 euro a co zaoszczędzą mają jako
premię z wyjazdu. Proste i uczciwe. Ale to Niemcy. Anglików myślenie boli.
Gdyby mi dali dietę 20 funtów na dzień, rozliczyłoby się to jednym dokumentem i
oszczędziłoby godzin pracy kilku osobom. A ja bym miał po każdych 21 dniach
dodatkowe 200 funtów w kieszeni.
Znowu ktoś z
urlopu wrócił bo cukierki się na stołach pojawiły. Jedne pyszne, jak nasza
Mamba, inne takie galaretki w wafelkach ale najlepsze, co mnie rozwaliło, to
chleb z masłem i cukrem! Normalnie jak za dzieciaka. Malutkie skibeczki chleba
(wielkości takiej jak ten do święconki) pakowane pojedynczo w papierki. W
środku chlebek smakujący jak nasz domowy chleb, z masełkiem i posypany cukrem.
Masło i cukier stopione, żeby się trzymało chleba ale smak ten sam. Najlepszy
słodycz z dzieciństwa!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz