wtorek, 22 marca 2016

16.01.2016

I znowu dzień świstaka. Wczoraj caluteńki dzień z bólem głowy. Dziś mnie też jeszcze boli. Zaraz wezmę pigułki i zobaczymy, czy pomogą. Inaczej będzie ciężko przetrwać dzień.

Ciapul dzisiaj, o dziwo, był przede mną na śniadaniu. Zorganizował się czy co?
Natomiast robił coś strasznego po drodze na budowę. Obżarł się jak to Angol fasolką, tostami i hashbrownami i co chwila bekał w samochodzie. I mu ten smród na wpół przetrawionego śniadania z flaków szedł na to malutkie autko. Byłem bliski pawia. Ustawiłem se nawiew klimy na mordę, żeby się nie porzygać.

No i dzieje się to, czego się obawiałem – Helmut nie pamięta o tym, że ma mi oddać kasę. Nie pamięta albo nie chce pamiętać. A mi będzie ciężko mu się przypomnieć. W końcu będę musiał ale będzie to nieprzyjemne. Dlatego nie lubię pożyczać kasy.

Mam nieszczęście pracować z bardzo kiepskim project managerem po drugiej stronie. Główny PM Jeddah, niejaki Jem, to prawdziwy gość, przez duże G. Doskonale ogarnia projekt, myśli logicznie, analitycznie, jest sercem i duszą w tym projekcie. Niestety dla mnie, Jem jest bardzo dobry i zaangażowali go w jeszcze dwa inne projekty, przy czym 90% swojej uwagi skupia teraz głównie na RPA, gdzie aktualnie przebywa i stara się zapanować nad gnojem jaki tam się zrobił. Dlatego przydzielili do Jeddah Nigela. Pierdołę, który jedyne co umie to pisać okrągłe gadki w mailach i nawijać makaron na uszy. Nie zna się na tym, co robimy. Nie wiem czy w życiu był na budowie bo sprawia wrażenie jakby nie był. Jedynie przepycha maile z prawa na lewo. Taki pośrednik, którego jedyną wiedzą jest to, który mail do kogo przesłać. No i to rodzi mnóstwo frustracji. Często potrzebuję jego natychmiastowego działania, decyzji w określonej sprawie albo po prostu zaangażowania. I tego nie otrzymuję. Jeśli jakiś temat idzie na bieżąco, jest w miarę ok – pamięta o czym mówimy i udaje że rozumie. Jeśli temat z jakichś powodów zostanie odłożony, zapomniany lub cokolwiek innego, trzeba mu wszystko łuszczyć od nowa. Jakby zaczynać od zera. Czyli znowu, grzebanie za rysunkami, tłumaczenie, do czego i z czego jest ta rurka i kto, kiedy i co powiedział, i dlaczego jej tu jeszcze nie ma. Wkurza mnie to. PM ma być zaangażowany w projekt i wyrwany w środku nocy ma umieć odpowiedzieć na każde pytanie z nim związane. W przeciwnym przypadku to nie jest PM tylko sekretarka.

W poniedziałek chcę poprosić Witka o to żeby zagadał, czy nie mógłbym spędzić lutego w Anglii. Nie mam tu za wiele do roboty. Roboty instalacyjne są na ukończeniu, rozruch nie zacznie się prędzej niż za 6-8 tygodni. Do tego czasu będę tutaj tylko po to aby przesyłać maile z budowy do biura i odwrotnie. Ciapulek spokojnie da radę robić to za mnie.

Jak ja strasznie nie mam co robić! Masakra to jest jakaś. Cieszyłem się na to auto, że będę mógł wsiąść i zniknąć na pół dnia. A auto stoi na bramie bo nikt nie może załatwić jednego osranego papierka. Już od 10 dni.

Nudzę się tak bardzo, że zacząłem liczyć ile średnio wydaję na jedzenie w Saudi. Wliczyłem wszystkie obiady w restauracji hotelowej, te przyniesione do pokoju, kupione na zewnątrz i zakupy w Pandzie. Mimo, że część zakupów z Pandy pojechała do Anglii wyszło mi poniżej 10 funtów na dzień. Firma Ovivo powinna mnie po rękach całować za tak niskie koszty utrzymania a nie robić smrody o rozliczenie zaliczek bo nie wpisałem do odpowiedniej rubryczki odpowiedniej kwoty. Niemcy mają wyliczone na dzień 25 euro na wyżywienie i mają w dupie rachunki i rozliczenia. Jeśli są 20 dni, znaczy, że firma im zwraca 500 euro a co zaoszczędzą mają jako premię z wyjazdu. Proste i uczciwe. Ale to Niemcy. Anglików myślenie boli. Gdyby mi dali dietę 20 funtów na dzień, rozliczyłoby się to jednym dokumentem i oszczędziłoby godzin pracy kilku osobom. A ja bym miał po każdych 21 dniach dodatkowe 200 funtów w kieszeni.


Znowu ktoś z urlopu wrócił bo cukierki się na stołach pojawiły. Jedne pyszne, jak nasza Mamba, inne takie galaretki w wafelkach ale najlepsze, co mnie rozwaliło, to chleb z masłem i cukrem! Normalnie jak za dzieciaka. Malutkie skibeczki chleba (wielkości takiej jak ten do święconki) pakowane pojedynczo w papierki. W środku chlebek smakujący jak nasz domowy chleb, z masełkiem i posypany cukrem. Masło i cukier stopione, żeby się trzymało chleba ale smak ten sam. Najlepszy słodycz z dzieciństwa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz