No to ostatni
dzień dziś nam nastał. Rocznicowy. Rocznica ślubu, rocznica opuszczenia kraju przez Dorotkę i Maćka.
Odprawiłem się, wydrukowałem kartę pokładową. Miejsce
mam to samo co ostatnio -30A. Niestety nie ma szans na samotne zajęcie całego
rzędu bo samolot prawie pełen. Wszyscy wracają na święta
O 9.50 miałem
jechać na uruchomienie zasilania w jednym z obiektów. Jest 10.15 i nadal
czekam. Coś czuję, że do lunchu nic się nie wydarzy.
I zmęczony
jestem. To chyba jest tak, że dni tygodnia się kumulują bo zawsze pod koniec
6-cio dniowej kolejki czuję się wyjechany. Potem piątek na regenerację i od
nowa dzień po dniu buduje się zmęczenie.
Dzięki Bosch że
nie mam takiego ciśnienia jakie ma tutaj Christoph. Koreańce nie chcą go puścić
do domu. Powiedzieli, że zapłacą mu ekstra 20% za pracę na budowie i pokryją
wszystkie koszty przebukowania lotów. W związku z tym biedak zamiast wrócić do
domu 21-ego spotkać się ze swoją Mongołką, spakować i lecieć do Nowej Zelandii
22-ego, leci 24-ego prosto z Jeddah do Nowej. Z tym, co przywiózł tu ze sobą.
Chłopak młody jest i miękki. Musi się nauczyć mówić „nie” bo go zdepczą.
No i wychodzi
na to, że dzisiaj nie będzie odpalenia zasilania bo wciąż nie skończyli testów
szczelności. Szkoda, że nikt mi nie powiedział o zmianie planów i zmarnowałem
całe dopołudnie czekając.
Dzisiaj „wuj
Matt” wysłany jest z hotelu. Pod koniec dnia oczywiście każdemu się coś
przypomniało a potem było rzewne żegnanie się i nie zdążyłem wysłać. No to
wysyłam teraz.
A potem włączam
sobie ‘driving home for Christmas’ i zaczynam pakowanie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz