Jest źle.
Psychicznie. Najpierw zgniotły mnie paszkwile Koreańców i cała jazda z tym
związana. Potem dobiła informacja, że będę tu do świąt. Wczoraj osłabiony i
przeziębiony, samotne urodziny z dala od wszystkich i wraz z życzeniami od
rodziny coraz to „lepsze” wiadomości. Ania, że tata miał wypadek, Dorotka, że
straciliśmy auto. Chyba tego trochę za dużo jak na moją wytrzymałość. Nie mogę
się otrząsnąć.
Najgorsza jest bezradność. Jestem ponad 6 tys. km od domu i nie mogę zrobić nic.
![]() |
| tata po wypadku |
Mimo dwóch
Oxazepanów nie mogłem spać w nocy. Teraz jestem jak zombie. Najgorszy jest brak
nadziei. Jeszcze tyle użerania się z Koreańcami. Skąd wziąć siłę, jak wokół
tylko problemy. Cały zysk z wyjazdu będzie musiał pójść na zakup nowego auta. A
miało być tak pięknie. Chce mi się krzyczeć „kurwa, kurwa, kurwa”. I płakać
jednocześnie.
Z wszystkich
narodów tutaj pracujących ale nie tylko, także spośród tych, które spotykam na
ulicy, Koreańczycy są zdecydowanie najbardziej sztywni i ogólnie dziwni. Zero
przyjaźni, zero poczucia humoru, zero człowieka w człowieku. Uprzejmi,
kulturalni, taktowni ale w taki sposób, w jaki dałoby się zaprogramować
komputer. Zero luzu. Ale żarcie robią dobre.
Dzisiaj na
przykład szef kuchni specjalnie dla białych przygotował oddzielne danie bo
stwierdził, że zupa która była daniem dnia będzie dla nas za ostra. No i każdy biały
dostał, czy chciał, czy nie chciał talerz z dwoma girami kurczaka, fasolką i
sosem bbq. Ja se tam oprócz tego nawaliłem trochę Korei bo był parzony kalafior
z kalmarami, sałatka z tofu i kapusty na ostro. Nie wziąłem jedynie tej zupy bo
na oko już widać było, że wzorki na talerzu od niej płowieją. A połowa
Koreańczyków kaszlała jedząc ją. Skoro oni kaszleli, mnie by przepaliło na
wylot.
Witek dzwonił
pocieszać i podtrzymywać na duchu. Nie załatwia to wszystkich problemów ale
zawsze to lepsze niż nic. Zawsze to choć trochę podbuduje.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz