poniedziałek, 21 marca 2016

07.11.2015

Jest źle. Psychicznie. Najpierw zgniotły mnie paszkwile Koreańców i cała jazda z tym związana. Potem dobiła informacja, że będę tu do świąt. Wczoraj osłabiony i przeziębiony, samotne urodziny z dala od wszystkich i wraz z życzeniami od rodziny coraz to „lepsze” wiadomości. Ania, że tata miał wypadek, Dorotka, że straciliśmy auto. Chyba tego trochę za dużo jak na moją wytrzymałość. Nie mogę się otrząsnąć.
Najgorsza jest bezradność. Jestem ponad 6 tys. km od domu i nie mogę zrobić nic.
tata po wypadku
Mimo dwóch Oxazepanów nie mogłem spać w nocy. Teraz jestem jak zombie. Najgorszy jest brak nadziei. Jeszcze tyle użerania się z Koreańcami. Skąd wziąć siłę, jak wokół tylko problemy. Cały zysk z wyjazdu będzie musiał pójść na zakup nowego auta. A miało być tak pięknie. Chce mi się krzyczeć „kurwa, kurwa, kurwa”. I płakać jednocześnie.

Z wszystkich narodów tutaj pracujących ale nie tylko, także spośród tych, które spotykam na ulicy, Koreańczycy są zdecydowanie najbardziej sztywni i ogólnie dziwni. Zero przyjaźni, zero poczucia humoru, zero człowieka w człowieku. Uprzejmi, kulturalni, taktowni ale w taki sposób, w jaki dałoby się zaprogramować komputer. Zero luzu. Ale żarcie robią dobre.

Dzisiaj na przykład szef kuchni specjalnie dla białych przygotował oddzielne danie bo stwierdził, że zupa która była daniem dnia będzie dla nas za ostra. No i każdy biały dostał, czy chciał, czy nie chciał talerz z dwoma girami kurczaka, fasolką i sosem bbq. Ja se tam oprócz tego nawaliłem trochę Korei bo był parzony kalafior z kalmarami, sałatka z tofu i kapusty na ostro. Nie wziąłem jedynie tej zupy bo na oko już widać było, że wzorki na talerzu od niej płowieją. A połowa Koreańczyków kaszlała jedząc ją. Skoro oni kaszleli, mnie by przepaliło na wylot.


Witek dzwonił pocieszać i podtrzymywać na duchu. Nie załatwia to wszystkich problemów ale zawsze to lepsze niż nic. Zawsze to choć trochę podbuduje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz