wtorek, 22 marca 2016

Czterej pancerni

Mówią, że życie po czterdziestce się zmienia. Szczególnie u facetów. Mówią, że facet dojrzewa, że przestaje być wiecznym dzieckiem. I chyba tak jest. W wyraźny sposób zmienia się perspektywa spojrzenia na siebie samego. Zmienia się sposób w jaki ocenia się świat i otoczenie. Ja na przykład zdecydowanie bardziej obiektywnie jestem w stanie ocenić siebie sprzed lat. Łatwiej mi powiedzieć, kiedy zachowałem się jak zwykły skurczybyk, które momenty mojego życia były chwalebne a których swoich zachowań się brzydzę. To chyba kwestia nabrania jakiegoś dystansu do siebie samego. Pogodzenia się z przemijaniem. Trochę tak, jakby ze zbyt napompowanego materaca upuścić lekko powietrza. Nie jest wtedy już taki ładny, sprężysty, gładki. Ma trochę zmarszczek i fałd ale za to śpi się spokojniej.

...

Słońce było już nisko i utrudniało obserwację otoczenia. Typowe wrześniowe popołudnie. Chrzęst gąsienic niemieckich Tygrysów przetaczających się po pobliskiej ulicy Przybyszewskiego zagłuszał rozkazy wydawane przez Janka. Siedzieliśmy okopani, bacznie obserwując okolicę. Broń gotowa do strzału. Wiedzieliśmy, że oni są gdzieś tam, ale nie wiadomo gdzie i tylko czekają żeby zaatakować. Za to oni wiedzieli dokładnie, gdzie jesteśmy i jedyne co mieli zrobić, to sprawnie przyłapać nas na chwili nieuwagi i wziąć żywcem. Przynajmniej jednego z nas musieli mieć żywcem jeśli chcieli wydostać informacje jak dostać się do bazy w kotłowni. Tylko my dwaj je znaliśmy.

W pewnym momencie Janek zaczął coś mówić, ale kolejny niemiecki Tygrys linii Starołęka-Ogrody przetoczył się akurat ulicą Przybyszewskiego i zagłuszył jego słowa. Spojrzałem w kierunku wskazywanym przez Janka i stało się jasne o czym mówi. Uchylone drzwi klatki schodowej Stróżki, przytrzymywane nogą jednego z Brunerów. Po sandale i skarpetce poznaliśmy który to. Zapewne są wszyscy razem i szykują się do ataku. Mieliśmy nad nimi tę przewagę, że w okopie nie zabraknie nam granatów glajdowych. Wojna na przeczekanie, wojna emocji i cierpliwości. Kto pierwszy nie wytrzyma, kogo pierwszego mama zawoła na kolację. Rana na moim kolanie, opatrzona oślinionym liściem babki, szczypała niemiłosiernie ale w tym momencie to się nie liczyło. Walka toczyła się o najwyższą stawkę. Jeśli wydobędą od nas którędy dostać się do bazy, będziemy musieli znaleźć nową. Szkoda by było bo kotłownia na Białej była naprawdę super. A jeśli uda nam się przetrwać, jutro ja będę Jankiem a Michał Grigorijem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz