Mówią, że życie
po czterdziestce się zmienia. Szczególnie u facetów. Mówią, że facet dojrzewa,
że przestaje być wiecznym dzieckiem. I chyba tak jest. W wyraźny sposób zmienia
się perspektywa spojrzenia na siebie samego. Zmienia się sposób w jaki ocenia
się świat i otoczenie. Ja na przykład zdecydowanie bardziej obiektywnie jestem w
stanie ocenić siebie sprzed lat. Łatwiej mi powiedzieć, kiedy zachowałem się
jak zwykły skurczybyk, które momenty mojego życia były chwalebne a których swoich
zachowań się brzydzę. To chyba kwestia nabrania jakiegoś dystansu do siebie
samego. Pogodzenia się z przemijaniem. Trochę tak, jakby ze zbyt napompowanego
materaca upuścić lekko powietrza. Nie jest wtedy już taki ładny, sprężysty,
gładki. Ma trochę zmarszczek i fałd ale za to śpi się spokojniej.
...
Słońce było już
nisko i utrudniało obserwację otoczenia. Typowe wrześniowe popołudnie. Chrzęst
gąsienic niemieckich Tygrysów przetaczających się po pobliskiej ulicy
Przybyszewskiego zagłuszał rozkazy wydawane przez Janka. Siedzieliśmy okopani,
bacznie obserwując okolicę. Broń gotowa do strzału. Wiedzieliśmy, że oni są gdzieś
tam, ale nie wiadomo gdzie i tylko czekają żeby zaatakować. Za to oni
wiedzieli dokładnie, gdzie jesteśmy i jedyne co mieli zrobić, to sprawnie
przyłapać nas na chwili nieuwagi i wziąć żywcem. Przynajmniej jednego z nas
musieli mieć żywcem jeśli chcieli wydostać informacje jak dostać się do bazy w
kotłowni. Tylko my dwaj je znaliśmy.
W pewnym
momencie Janek zaczął coś mówić, ale kolejny niemiecki Tygrys linii
Starołęka-Ogrody przetoczył się akurat ulicą Przybyszewskiego i zagłuszył jego
słowa. Spojrzałem w kierunku wskazywanym przez Janka i stało się jasne o czym
mówi. Uchylone drzwi klatki schodowej Stróżki, przytrzymywane nogą jednego z
Brunerów. Po sandale i skarpetce poznaliśmy który to. Zapewne są wszyscy razem
i szykują się do ataku. Mieliśmy nad nimi tę przewagę, że w okopie nie
zabraknie nam granatów glajdowych. Wojna na przeczekanie, wojna emocji i
cierpliwości. Kto pierwszy nie wytrzyma, kogo pierwszego mama zawoła na
kolację. Rana na moim kolanie, opatrzona oślinionym liściem babki, szczypała
niemiłosiernie ale w tym momencie to się nie liczyło. Walka toczyła się o
najwyższą stawkę. Jeśli wydobędą od nas którędy dostać się do bazy, będziemy
musieli znaleźć nową. Szkoda by było bo kotłownia na Białej była naprawdę
super. A jeśli uda nam się przetrwać, jutro ja będę Jankiem a Michał
Grigorijem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz