środa, 23 marca 2016

02.03.2016

Tura czwarta

Pierwszy dzień pracy. W sumie wszystko po staremu. Syf i dezorganizacja, nikt nic nie wie ale każdy chce wszystko na wczoraj. Jestem teraz w innym biurze. Biurze inżynierów rozruchowych. Znacznie wyższy standard i prestiż. Ludzie w tym biurze mają załatwiane wszystko od ręki. Na nic tu się nie czeka, tak jak w poprzednim biurze. Potrzebowałem dostęp laptokiem do internetu – zostało to zrobione od ręki. Potrzebowałem drukarki – pyk i załatwione, wjazdówka na bramę – tak samo. Nawet głupi przedłużacz do laptoka dostałem od razu. Chcę jechać na budowę, a akurat nie ma Ciapulka, dzwonię po „taksówkę” i mnie wiezie. 

Od rana pojechałem z Ciapulem zobaczyć co się dzieje i jak wygląda sytuacja na budowie. Dałem się moskitom napić resztek toksyn alkoholowych, jakie krążą w mojej krwi, pogadałem z Filipińcami, ustaliłem plan działania na jutro i tyle. Po przerwie obiadowej postanowiłem nie jechać na budowę tylko przygotować się papierkowo do jutrzejszego dnia. Muszę mieć wszystkie procedury podrukowane, żeby krok po kroku zrobić przepłukiwanie całego systemu. I muszę to zrobić tak, żeby nic nie zalać i nikogo przy tym nie zabić. Jeśli coś się stanie, muszę udowodnić że robiłem to zgodnie z procedurą. Wtedy będę miał dupę krytą.

Wygląda na to, że ta wizyta nie będzie nudna. Że będę miał co robić. I to ja mogę cisnąć żółtków żeby się spieszyli a nie oni mnie. Rewelacyjny układ. Gnoić żółtków! Żarcie mają dobre ale na tym się kończy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz