Tura czwarta
Pierwszy dzień
pracy. W sumie wszystko po staremu. Syf i dezorganizacja, nikt nic nie wie ale
każdy chce wszystko na wczoraj. Jestem teraz w innym biurze. Biurze inżynierów
rozruchowych. Znacznie wyższy standard i prestiż. Ludzie w tym biurze mają
załatwiane wszystko od ręki. Na nic tu się nie czeka, tak jak w poprzednim
biurze. Potrzebowałem dostęp laptokiem do internetu – zostało to zrobione od
ręki. Potrzebowałem drukarki – pyk i załatwione, wjazdówka na bramę – tak samo.
Nawet głupi przedłużacz do laptoka dostałem od razu. Chcę jechać na budowę, a
akurat nie ma Ciapulka, dzwonię po „taksówkę” i mnie wiezie.
Od rana pojechałem
z Ciapulem zobaczyć co się dzieje i jak wygląda sytuacja na budowie. Dałem się
moskitom napić resztek toksyn alkoholowych, jakie krążą w mojej krwi, pogadałem
z Filipińcami, ustaliłem plan działania na jutro i tyle. Po przerwie obiadowej
postanowiłem nie jechać na budowę tylko przygotować się papierkowo do
jutrzejszego dnia. Muszę mieć wszystkie procedury podrukowane, żeby krok po
kroku zrobić przepłukiwanie całego systemu. I muszę to zrobić tak, żeby nic nie
zalać i nikogo przy tym nie zabić. Jeśli coś się stanie, muszę udowodnić że
robiłem to zgodnie z procedurą. Wtedy będę miał dupę krytą.
Wygląda na to,
że ta wizyta nie będzie nudna. Że będę miał co robić. I to ja mogę cisnąć
żółtków żeby się spieszyli a nie oni mnie. Rewelacyjny układ. Gnoić żółtków! Żarcie
mają dobre ale na tym się kończy.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz