wtorek, 22 marca 2016

06.12.2015

Ranek.
W tej chwili za moimi plecami odbywa się niezła awantura. Jeden Koreaniec drze się na indyjskiego brygadzistę. Nie wiem czy ta praca dla Hindusa jest sprawą życia i śmierci ale nawet ja (niesłychanie ugodowy człowiek) dawno bym Koreańcowi pierdalnął w ryj i wyszedł. A ten pochlipuje i go przeprasza jeszcze. W życiu nie widziałem takiego gnojenia. W Europie nie do pomyślenia.  Hindusa jakoś mi nie żal. Bo raz, głupi że se pozwala a dwa, ma wredną gębę i od początku mi jakoś nie leżał.

Ciekawe jaka pogoda będzie po południu. Czy się nada na spacerek, czy na  zalegania w klimatyzowanym pokoju, jak zwykle. Na razie jest wilgotno i 26 stopni

Mój kierowca (Fahim) od tygodnia pokasłuje, coraz mocniej i mocniej. Wygląda też coraz gorzej. No i przez to, czego się naczytałem na stronach ambasady mam stracha. Ponoć wirus MERS ma się tu bardzo dobrze i świetnie się rozptrzestrzenia. A ja, lekko licząc spędzam z nim dwie godziny dziennie zamknięty w samochodzie. Jeśli on ma tego wirusa, mogę łatwo od niego złapać. Spytałem czy czuje się ok bo jego kaszel mi się nie podoba. Powiedział, że wszystko jest ok tylko gardło go boli od klimatyzacji. Ale co innego miał powiedzieć?

Zupełnie nie mam po co jechać na budowę a z drugiej strony, nie mogę tu przesiedzieć całego dnia bo koreańscy kapusie zaraz zaczną kablować na górę. Szkoda, że nie ma tu jakiegoś bezpiecznego miejsca gdzie można się zamelinować. Znowu –miałbym auto to bym w nie wsiadł i pojechał se nad wodę czytać książkę. A na budowie nie ma gdzie przysiąść nawet. Wszędzie jak w mrowisku.

Pojechałem na budowę i dobrze. Dwie sprawy wychwyciłem, które były źle robione i zapobiegłem poważniejszym problemom a przy tym zapunktowałem u Koreańców i Filipińczyków. Miała być nuda a ledwo zdążyłem na ostatni autobus przed lunchem.

Helmut wrócił z wydłużonego weekendu. Wyskoczył sobie na dwa dni do Dubaju w związku z obowiązkiem opuszczenia Arabii co 30 dni, jaki nakłada procedura wizowa i na miejscu okazało się, że jego paszport jest przeterminowany. Nie mógł więc wrócić do Arabii nawet po to aby zabrać swoje rzeczy. Musiał z papierkiem od niemieckiego konsula lecieć do Niemiec i załatwiać nowy paszport. I w ten sposób weekend mu się przedłużył do dwóch tygodni.

Helmut opowiadał, że na budowie krąży legenda o człowieku z tatuażem. Moja dziara ponoć zrobiła taką furorę wśród Azjatów, że z ust do ust opowiadają coraz bardziej niestworzone historie o tym jaki to genialny tatuaż „tattoo man” nosi na ręce :-)
Ci, którzy słyszeli to z kolejnej relacji mówią o mnie właśnie „tattoo man” a Ci co są bliżej z tymi, którzy ze mną pracują mówią „boss Adam”. I się Helmuta pytają czy mnie zna.


Po lunchu zrobiłem na budowie pana Flakfizera i wsiadłem w autobus nazad do biura. Ale żeby nie być za wcześnie, wsiadłem na tym pierwszym przystanku, żeby podróż trwała pół godziny. 

Jazda tym czymś, co kiedyś ze 40 lat temu było autobusem, to nieprzeciętne wrażenie. Nie miewam choroby lokomocyjnej a mimo to, po pół godziny telepania, wysiadam i kręci mi się w głowie, nosi mnie i nogi mam jak z waty. Muszę chwilę postać, pooddychać spokojnie i poczekać aż przejdzie. Po paru minutach już jest ok. Ale mózg wytelepany dochodzi do siebie jeszcze przez dobre pół godziny. Jak bym z łódki zszedł. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz