wtorek, 22 marca 2016

12.11.2015

Tydzień. Zleciało jakoś. Teraz już końcowe odliczanie. Dzień po dniu. Tym bardziej, że teraz nie ma natręta to mam większy luz.

Nie jestem w stanie po objawach rozróżnić, czy to przegrzanie, czy przeziębienie ale trafia mi się tu kolejny raz. Ból dyni i telepawka z zimna. 30 stopni na dworze a ja się telepię. Ale na szczęście paracetamol i kocyk z wielbłądziej wełny to doskonałe remedium. Przez noc przechodzi.

Pracownicy na budowie, zarówno ci z Indii jak Filipin, prześcigają się w nadskakiwaniu mi. Nie wiem skąd u nich takie poczucie uniżenia. Aż mi głupio. Co chwila mam pod nos świeżą wodę albo pepsi, ustawiają mi z pustaków miejsca do siedzenia i wyrywają mi z ręki wszystko co podniosę, żebym nie musiał dźwigać. Czuję się jak ciężarna w 9-ym miesiącu. Czy to może przez mój brzuch?
Zwracają się do mnie per „sir” albo per „Mr. boss” co też mnie gryzie. Bo żaden ze mnie ser ani tym bardziej boss.

No i Filipińczycy szaleją na widok mojego tatuażu. Zdjęcia se robią. Każdy zaraz obnaża się, żeby pokazać, że gdzieś też ma coś gwoździem wydłubane. Aż żal patrzeć :-)


Nie ma mnie kto gonić więc 9.40 a ja wciąż w biurze. Choć w sumie to nie dlatego, że mi się nie chce jechać na budowę, tylko dlatego, że nie mam jak dotrzeć. 9.45 ma być autobus to pojadę nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz