Dziewiąty dzień
pobytu w sanatorium i po raz pierwszy odkąd tu jestem zobaczyłem na termometrze
temperaturę poniżej 30 stopni. 7 rano, 29 stopni, przyjemny wiaterek. Mogłoby
tak być cały czas.
Koreański
sposób wymowy niektórych słów mnie rozwala. Dla przykładu: słowo „rubber”
wymawiają „lobal” a słowo „flange” brzmi jak „flandzi”, „purchase” to „Puczis”
itp. I weź tu się człowieku domyśl o co im chodzi.
Pan Bruce Lee
dzisiaj od rana chory i z bolącą głową więc marudny jak rzadko. Ale
postanowiłem przejść w tryb „wyjebane” bo to nie moja wina, że jest jak jest.
Nic nie poradzę. A zwolnić mnie nie zwolni, bo nie on jest moim szefem. Mam
rację?
Sklepy, jak się
dowiedziałem, zamykane są zwykle około 1 w nocy. Ogólnie, życie ze względu na
upał jest tu mocno przesunięte w kierunku nocy. Rano, mało się załatwi. Z tego
co widzę, rano dzieci grają w piłkę, ludzie z rodzinami jadą nad morze się
wykąpać, aktywni ruchowo uprawiają jogging. Ale to się dzieje około 6-7 rano.
Po 10 życie zamiera, wszyscy idą w kimono. Ożywa ponownie po 17-ej i tętni do
późna w nocy.
W życiu nie
myślałem, że to kiedyś powiem – najsympatyczniejsi i najbardziej wyluzowani
tutaj są Niemcy. Od zawsze lubiłem Niemców, ale nie uważałem ich za luzaków,
czy sympatyczny naród. Wręcz przeciwnie. Ale tutaj na pustyni okazuje się, że
Szwab to najlepszy przyjaciel Polaka. Świat do góry nogami Hitler w grobie się
kręci.
Gdyby mucha nie
była taka głupia to by se usiadła na mojej bluzce, nie poczułbym jej i by se
mogła siedzieć ile chce. Co mi tam. Ale te pierdolone muchy muszą zawsze siadać
na moim ryju i mnie już szlag trafia!
Rozpieszczają
mnie tu żarciem. Śniadanko pod ryj – pyszne. Potem obiadek pod ryj – koreański,
pyszny. A na zwieńczenie dnia, kolacyjka pod ryj – arabska, pyszna. Dawno
takich orgii smakowych nie przeżywałem. I chociaż tęsknię już za domowym
żarciem, wiem że w Anglii będę często wspominał pyszności, które tu jadam.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz