poniedziałek, 21 marca 2016

31.10.2015


Dziewiąty dzień pobytu w sanatorium i po raz pierwszy odkąd tu jestem zobaczyłem na termometrze temperaturę poniżej 30 stopni. 7 rano, 29 stopni, przyjemny wiaterek. Mogłoby tak być cały czas.

Koreański sposób wymowy niektórych słów mnie rozwala. Dla przykładu: słowo „rubber” wymawiają „lobal” a słowo „flange” brzmi jak „flandzi”, „purchase” to „Puczis” itp. I weź tu się człowieku domyśl o co im chodzi.

Pan Bruce Lee dzisiaj od rana chory i z bolącą głową więc marudny jak rzadko. Ale postanowiłem przejść w tryb „wyjebane” bo to nie moja wina, że jest jak jest. Nic nie poradzę. A zwolnić mnie nie zwolni, bo nie on jest moim szefem. Mam rację?

Sklepy, jak się dowiedziałem, zamykane są zwykle około 1 w nocy. Ogólnie, życie ze względu na upał jest tu mocno przesunięte w kierunku nocy. Rano, mało się załatwi. Z tego co widzę, rano dzieci grają w piłkę, ludzie z rodzinami jadą nad morze się wykąpać, aktywni ruchowo uprawiają jogging. Ale to się dzieje około 6-7 rano. Po 10 życie zamiera, wszyscy idą w kimono. Ożywa ponownie po 17-ej i tętni do późna w nocy.

W życiu nie myślałem, że to kiedyś powiem – najsympatyczniejsi i najbardziej wyluzowani tutaj są Niemcy. Od zawsze lubiłem Niemców, ale nie uważałem ich za luzaków, czy sympatyczny naród. Wręcz przeciwnie. Ale tutaj na pustyni okazuje się, że Szwab to najlepszy przyjaciel Polaka. Świat do góry nogami Hitler w grobie się kręci.

Gdyby mucha nie była taka głupia to by se usiadła na mojej bluzce, nie poczułbym jej i by se mogła siedzieć ile chce. Co mi tam. Ale te pierdolone muchy muszą zawsze siadać na moim ryju i mnie już szlag trafia!


Rozpieszczają mnie tu żarciem. Śniadanko pod ryj – pyszne. Potem obiadek pod ryj – koreański, pyszny. A na zwieńczenie dnia, kolacyjka pod ryj – arabska, pyszna. Dawno takich orgii smakowych nie przeżywałem. I chociaż tęsknię już za domowym żarciem, wiem że w Anglii będę często wspominał pyszności, które tu jadam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz