wtorek, 22 marca 2016

Prześladowania za poglądy polityczne

Były zajęcia z Matmy. Mroźny poranek, wszystko na zewnątrz pokryte szronem. Czułem, że jest ze mną kiepsko. Piekły mnie oczy, bolała głowa, ciało płonęło. W przerwie między Matmą i Polakiem zdecydowałem się pójść do szkolnego lekarza. Nie wiem skąd on był ale na pewno partyjniak z silnym sowieckim akcentem. Miał opinię rzeźnika. Wizyta trwała może dwie minuty. W międzyczasie zdążył zmierzyć mi temperaturę termometrem rtęciowym, którego należało trzymać przynajmniej pięć minut pod pachą, żeby coś pokazał. Wskazał 36.8. Opinia lekarza – zdrowy, na zajęcia.
Pozwoliłem sobie się nie zgodzić z tą opinią i wrócić do domu. W domu termometr pokazał 39.4. Jako, że byłem sam z dziadasem, zadzwoniłem do przychodni żeby umówić wizytę u lekarza i spytałem dziadasa, czy mnie tam zawiezie. Niestety w przychodni już wydali wszystkie numerki na ten dzień i rejestracja była zamknięta. Natomiast kiedy opowiedziałem dziadkowi o tym, co w szkole, zagotował się jak czajnik z gwizdkiem. Zadecydował, że w tej chwili jedziemy do szkoły i on sobie z tym lekarzem porozmawia. No i ja z tymi 39.4 zostałem wpakowany w małego fiata PNV1414 i pognaliśmy na Golęcin. W poczekalni u lekarza dziadas przechodził test cierpliwości bo akurat w gabinecie przebywał z wizytą dyrektor szkoły. Też „czerwony”. Jak co dzień, na kawkę, papieroski i pogaduszki o starych ZSMP’owskich czasach. Mi było już wszystko obojętne. 
Po dobrych dwudziestu minutach dziadas nie wytrzymał i wparował do gabinetu. Powiedział co myśli na temat zachowania lekarza, pomyślał, co myśli na temat półgodzinnych pogaduszek z dyrektorem w czasie kiedy na zewnątrz kolejka, dorzucił jeszcze parę zwrotów w typowym dla siebie stylu typu „wy komuchy” albo „tutaj tylko esesman z kejtrem mógłby zrobić porządek” po czym wyskoczył z gabinetu, zabrał mnie i pojechaliśmy do domu. Pamiętam, w czasie kiedy dziadas rugał lekarza, dyrektor wyjrzał do poczekalni i spojrzał na mnie. Po jego oczach wiedziałem, że mam przechlapane.
Skutkiem tego zajścia był telefon do zakładu pracy mojego ojca z informacją, że syn został zawieszony w prawach ucznia za próby wymuszania zwolnienia lekarskiego na lekarzu szkolnym oraz za wygłaszanie anty-systemowych haseł i podburzanie do profaszystowskich działań. Informacji tej nie przekazano bezpośrednio przez telefon mojemu tacie, tylko dyrektorowi jego zakładu. Nie muszę dodawać, jak się tato cieszył kiedy mu to odczytano w gabinecie dyrektora.
Po dwutygodniowym okresie zawieszenia w prawach ucznia, zostałem przywrócony na zajęcia ale musiałem odbyć karne wyjazdy na wykopki z chłopakami ze starszych klas. A zasady panujące w ówczesnej średniej szkole męskiej bardzo przypominały te z wojska. Fala jak ta lala. Młody, czyli ja, miał więc nieźle przechlapane. Nie przysługiwał mi żaden posiłek ani napój w ciągu dnia (nawet jeśli wziąłem swoje z domu) nie przysługiwała mi też żadna przerwa. No i pracowałem za trzech albo czterech w czasie kiedy oni chodzili na papierosy w pole kukurydzy.
Wszystkie nieobecności związane z zawieszeniem i wykopkami uznane zostały jako nieusprawiedliwione, co wpłynęło na obniżenie oceny z zachowania na świadectwie do nagannego. Zachowanie to, nie promowało do następnej klasy. A więc kibel. Na szczęście miałem naprawdę fajną wychowawczynię, która zbudowała sojusz z kilkoma nauczycielkami, u których miałem najlepsze wyniki i na radzie pedagogicznej wstawiły się za mną aby podnieść zachowanie z nagannego na nieodpowiednie tylko po to abym dostał promocję do następnej klasy.

Tak oto jako piętnastolatek zostałem represjonowany przez system totalitarny i skazany na przymusowe roboty za przekonania polityczne. Co z tego, że nie moje?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz