Zapiaszczyłem
się wczoraj. Wiatr unosił jakieś niewidoczne i niewyczuwalne drobiny piachu.
Nawet tego nie czułem. A potem noc do dupy, rano oczy zapuchnięte i z zatok
piaskowa zołza.
| widok z drogi do pracy |
Wielu z tutaj
obecnych Koreańczyków mówi bardzo słabo albo wcale po angielsku. Niemcy,
Hindusi i Japończycy, wszyscy bardzo dobrze. Z Koreańczykami komunikacja czasem
bywa mocno utrudniona. Dużo rysowania i gestykulacji. Mnóstwo nieporozumień.
Nasz kierowca
chyba miał wczoraj w nocy bara bara bo całą drogę na budowę śpiewał nam
arabskie piosenki. Masakra. Gdybym miał numer do jego żony to bym chętnie
zadzwonił, żeby dawała mu w czwartki wieczorem bo piątki mam wolne.
Moskity. Mało
ma to wspólnego z naszymi komarami. Małe, że w zasadzie nie widać. Tnie tak, że
nie czuć a wredne jak mało. Bąble swędzą jak wściekłe. A potem zbiera się w nich woda i pękają i się sączą. Cholerstwo.
Jeśli komuś się
wydaje, że Niemcy to czysty i zadbany naród, to obok mnie siedzi wyjątek. Cały
czas w tych samych ciuchach. Ciężko koło niego przejść. Sympatyczny, miły i
wesoły ale co z tego kiedy śmierdzi?
Dzisiaj żadnych
niesamowitych niespodzianek na obiad nie było. Ryż, dwa rodzaje gotowanej
kapusty, jedna z kiełkami druga z groszkiem. Jedna na ostro, druga kwaskowa.
Główny sos wyglądał jak curry ale zamiast mięsa było tofu. Do tego takie trochę
jak chrupki, trochę jak placki ziemniaczane coś zrobione z utartych na grubo
ziemniaków i marchwi. Smażone w głębokim oleju. Zupka była z kawałkami wołowiny
i cebulą. Tradycyjnie już: pycha.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz