poniedziałek, 21 marca 2016

26.10.2015

Zapiaszczyłem się wczoraj. Wiatr unosił jakieś niewidoczne i niewyczuwalne drobiny piachu. Nawet tego nie czułem. A potem noc do dupy, rano oczy zapuchnięte i z zatok piaskowa zołza.
widok z drogi do pracy

Wielu z tutaj obecnych Koreańczyków mówi bardzo słabo albo wcale po angielsku. Niemcy, Hindusi i Japończycy, wszyscy bardzo dobrze. Z Koreańczykami komunikacja czasem bywa mocno utrudniona. Dużo rysowania i gestykulacji. Mnóstwo nieporozumień.

Nasz kierowca chyba miał wczoraj w nocy bara bara bo całą drogę na budowę śpiewał nam arabskie piosenki. Masakra. Gdybym miał numer do jego żony to bym chętnie zadzwonił, żeby dawała mu w czwartki wieczorem bo piątki mam wolne.

Moskity. Mało ma to wspólnego z naszymi komarami. Małe, że w zasadzie nie widać. Tnie tak, że nie czuć a wredne jak mało. Bąble swędzą jak wściekłe. A potem zbiera się w nich woda i pękają i się sączą. Cholerstwo.

Jeśli komuś się wydaje, że Niemcy to czysty i zadbany naród, to obok mnie siedzi wyjątek. Cały czas w tych samych ciuchach. Ciężko koło niego przejść. Sympatyczny, miły i wesoły ale co z tego kiedy śmierdzi?


Dzisiaj żadnych niesamowitych niespodzianek na obiad nie było. Ryż, dwa rodzaje gotowanej kapusty, jedna z kiełkami druga z groszkiem. Jedna na ostro, druga kwaskowa. Główny sos wyglądał jak curry ale zamiast mięsa było tofu. Do tego takie trochę jak chrupki, trochę jak placki ziemniaczane coś zrobione z utartych na grubo ziemniaków i marchwi. Smażone w głębokim oleju. Zupka była z kawałkami wołowiny i cebulą. Tradycyjnie już: pycha.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz