Pierwszy
motorower dostałem kiedy miałem dwanaście lat. Skatowana motorynka z silnikiem
do kapitalnego remontu. Nie miałem jakichś specjalnych marzeń o motorowerze bo
było to coś tak bardzo poza zasięgiem finansowym rodziców, że nawet nie przyszło
mi do głowy śnić o czymś takim. Oczywiście, wycinałem ze Świata Młodych zdjęcia
różnych motocykli, studiując ich parametry techniczne a po lekcjach biegałem na
Opalenicką, gdzie stała zaparkowana Jawa 350 ale jakoś myśl o tym, że ja
mógłbym kiedyś mieć swoja własne dwa koła z silnikiem między nimi, nie przyszła
mi do głowy. A tutaj, przypadkowo trafia się piękna, lakierowana na wiśniowy
metalik motorynka. Dziadek kupił ją od swojego kolegi – prywaciarza, za jakieś
śmieszne pieniążki bo jego synalek zakatował ją i zamiast naprawiać, zaśpiewał,
że teraz chce Simsona. I dostał. Tak stałem się właścicielem motorynki marki
Romet Pony. Ponad dwa miesiące trwał remont tego cuda w domu. W międzyczasie
jeździłem na niej po domu jak na chulajnodze. Silnik musiał zostać rozebrany na
kawałeczki, bo do wymiany było niemal wszystko. Łącznie z trybami skrzyni
biegów. Po złożeniu do kupy tata wpadł na pomysł na próbne odpalanie silnika w
domu.
Było piękne
sierpniowe popołudnie, sobota. Mama upiekła placek z węgierkami i studziła go
właśnie w oknie kuchennym żeby był do popołudniowej kawy. Nie pamiętam, gdzie
wtedy poszła, chyba do sąsiadki (Danki) na ploty ale fakt był taki, że
zostaliśmy z tatą sami w domu.
Silnik stał na
stole kuchennym. Obok silnika stał na stole taboret ze zbiornikiem paliwa.
Jako, że to dwusuw, do paliwa trzeba było dolać miksolu. Na oko. Lepiej za dużo
niż za mało bo silnik na dotarciu. Silnik, oczywiście, bez tłumika. Wszystko
podłączone, paliwo napompowane w gaźnik, no to próbujemy. Jedno, drugie,
trzecie zakręcenie kopniakiem i nic. Za którymś razem silnik nieśmiało zagadał.
W końcu zaskoczył i ruszył z obrotami jakby chciał odlecieć. Tata szybko
podregulował obroty i silnik przestał tak ryczeć. Pochodził jeszcze chwilę i
zgasł.
Ale to było
przeżycie. Ten ryk, te wibracje, ten biały dym. Jeden z najcudowniejszych dni w
życiu.
Niestety,
ponieważ oleju w benzynie było troszkę za dużo, cała żywność z kuchni nadawała
się do wyrzucenia. Tata za karę musiał sam zjeść ten placek ze śliwkami o smaku
etyliny i miksolu no i mieli z mamą ciche dni. Mama poszła z powrotem na plotki
do ciotki Danki a tata jadł ten placek popijając obficie herbatą i oglądał
mecz. A ja nie mogłem się doczekać jazdy motorynką. To był początek mojej pasji
motocyklowej. Kuchnia śmierdziała jeszcze przez kilka tygodni.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz