wtorek, 22 marca 2016

Motorynka

Pierwszy motorower dostałem kiedy miałem dwanaście lat. Skatowana motorynka z silnikiem do kapitalnego remontu. Nie miałem jakichś specjalnych marzeń o motorowerze bo było to coś tak bardzo poza zasięgiem finansowym rodziców, że nawet nie przyszło mi do głowy śnić o czymś takim. Oczywiście, wycinałem ze Świata Młodych zdjęcia różnych motocykli, studiując ich parametry techniczne a po lekcjach biegałem na Opalenicką, gdzie stała zaparkowana Jawa 350 ale jakoś myśl o tym, że ja mógłbym kiedyś mieć swoja własne dwa koła z silnikiem między nimi, nie przyszła mi do głowy. A tutaj, przypadkowo trafia się piękna, lakierowana na wiśniowy metalik motorynka. Dziadek kupił ją od swojego kolegi – prywaciarza, za jakieś śmieszne pieniążki bo jego synalek zakatował ją i zamiast naprawiać, zaśpiewał, że teraz chce Simsona. I dostał. Tak stałem się właścicielem motorynki marki Romet Pony. Ponad dwa miesiące trwał remont tego cuda w domu. W międzyczasie jeździłem na niej po domu jak na chulajnodze. Silnik musiał zostać rozebrany na kawałeczki, bo do wymiany było niemal wszystko. Łącznie z trybami skrzyni biegów. Po złożeniu do kupy tata wpadł na pomysł na próbne odpalanie silnika w domu.
Było piękne sierpniowe popołudnie, sobota. Mama upiekła placek z węgierkami i studziła go właśnie w oknie kuchennym żeby był do popołudniowej kawy. Nie pamiętam, gdzie wtedy poszła, chyba do sąsiadki (Danki) na ploty ale fakt był taki, że zostaliśmy z tatą sami w domu.
Silnik stał na stole kuchennym. Obok silnika stał na stole taboret ze zbiornikiem paliwa. Jako, że to dwusuw, do paliwa trzeba było dolać miksolu. Na oko. Lepiej za dużo niż za mało bo silnik na dotarciu. Silnik, oczywiście, bez tłumika. Wszystko podłączone, paliwo napompowane w gaźnik, no to próbujemy. Jedno, drugie, trzecie zakręcenie kopniakiem i nic. Za którymś razem silnik nieśmiało zagadał. W końcu zaskoczył i ruszył z obrotami jakby chciał odlecieć. Tata szybko podregulował obroty i silnik przestał tak ryczeć. Pochodził jeszcze chwilę i zgasł.  
Ale to było przeżycie. Ten ryk, te wibracje, ten biały dym. Jeden z najcudowniejszych dni w życiu.

Niestety, ponieważ oleju w benzynie było troszkę za dużo, cała żywność z kuchni nadawała się do wyrzucenia. Tata za karę musiał sam zjeść ten placek ze śliwkami o smaku etyliny i miksolu no i mieli z mamą ciche dni. Mama poszła z powrotem na plotki do ciotki Danki a tata jadł ten placek popijając obficie herbatą i oglądał mecz. A ja nie mogłem się doczekać jazdy motorynką. To był początek mojej pasji motocyklowej. Kuchnia śmierdziała jeszcze przez kilka tygodni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz