Pierwszy dzień
po powrocie na budowie i co? Novum. Nie mam co robić. Świat się kręci do
przodu, wszystko idzie swoim torem, Koreańce w czarnej dupie i nic dla mnie do
roboty. Mogę oczywiście nadzorować załadunek żywic, ale po co? Chłopacy wiedzą
dokładnie jak to robić. Wykonywali tę czynność już kilkanaście razy.
I tak to
właśnie zarządza potencjałem ludzkim moja firma. Wywalone kilkaset na loty,
ponad tysiak na hotel plus kolejne kilka stów na wyżywienie i transport. Ja
marnuję czas a płacą mi za pobyt tutaj podwójnie. Mógłbym w tym czasie pracować
w Anglii, przynosić zyski firmie a firma oszczędziłaby na tym kilka tysięcy funtów. Ale po co? Zbyt skomplikowane dla niektórych. A czemu marudzę? Bo wolałbym
teraz jeździć na moto i spędzać czas z rodziną niż nudzić się na pustyni pośród
moskitów i średnio przyjemnie pachnących Azjatów.
Ciekawe
zjawisko pogodowe mieliśmy po drodze do hotelu. Wyjeżdżaliśmy z budowy około
17-ej i termometr pokazywał 35 stopni. Było bardzo pochmurno i duszno. Chwilę
później złapała nas ulewa. Pompa jak oberwanie chmury. Potoki pieniącej się
wody na ulicach. Temperatura spadła do 24 stopni. A po następnej chwili,
dosłownie po 5-ciu minutach, nawałnica zamieniła się w zadymkę piaskową i
temperatura znowu podskoczyła do 34 stopni. Jak wyglądało auto, które mokre
wjechało w zadymkę z piachu, nie muszę chyba opisywać. Ale najbardziej mnie ta
huśtawka temperatur zadziwiła. W ciągu niecałym piętnastu minut o dziesięć
stopni w dół i w górę. W Jeddah nikt o deszczu nie słyszał, ani kropli.
Coco wciąż słaba ale nie wymiotuje i nie sra. Leki, jak się wydaje, działają. Będzie dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz