Padłem. Padłem na
łóżko brzuchem na dół. Bez sił, bez energii. Po to, by powegetować bez żadnego wysiłku
jakiś czas. Zmęczenie dokonało druzgocącego zwycięstwa, pogromu wręcz, nad moim
jestestwem. Zwycięstwo bez negocjacji warunków kapitulacji. Miażdżąca wygrana.
Nie było to zmęczenie spowodowane wysiłkiem czy pracą. Było to zmęczenie
ogólne, życiowe. Od jakiegoś czasu budziłem się zmęczony i starając się jakoś przetrwać
dzień docierałem do wieczora, kiedy to, śmiertelnie wykończony, niemal w agonii
usilnie próbowałem zasnąć. Bezskutecznie. Zasypianie zajmowało mi godziny, sen
był płytki i rwany a poranki zawsze ciężkie. Nie pomagało picie. Nie pomagało
niepicie. Nie pomagały wieczorne spacery, nie pomagały prysznice, relaksujące
kąpiele, czytanie i inne polecane przez „mądrych” metody. Nie potrafiłem się
zregenerować, nie potrafiłem wyspać. Mózg pracował nieustannie na zbyt wysokich
obrotach. Wolne brał sobie wyłącznie w takich chwilach, jak ta. Kiedy padałem.
Leżałem, więc w poprzek
łóżka, brzuchem na dół, ramiona rozrzucone na boki. Słońce padające pod ostrym
kątem przeświecało wertykale malując zebrę na ścianie i wykładzinie.
Przyglądałem się temu zjawisku chwilę bez żadnych refleksji. Jakoś tak
mimochodem, mój wzrok, szukając punktu zaczepienia, trafił na gniazdko
elektryczne.
Niech już się ten
upał skończy. Albo nie. Niech jest upał, bo jeśli nie upał to będzie lało
miesiącami. To już wolę upał.
Zawiesiłem
bezmyślnie wzrok na gniazdku i chwilę trwałem jak w letargu.
Po jakimś czasie,
nienawidzący bezczynności mózg, zaczął produkować jakieś myśli. Pierwszą, która
przedarła się do świadomości była myśl, czy może warto byłoby wymienić to
gniazdko na takie z wtykami USB. Nie trzeba by biegać i szukać ładowarek co
wieczór. Po prostu miałbym tam na stałe wpięte kabelki USB-C i drugi do
Iphone’a i po kłopocie. Chyba warto. Nie jest to drogie, więc czemu nie? Ale
zaraz po tej myśli zaatakowała następna: a jak taki wtyk USB w gniazdku działa?
Jeśli on jest na stałe wpięty w zasilanie, oznacza że zużywa prąd przez
caluteńką dobę i nieważne jest, czy telefon jest do niego podpięty, czy nie.
Takie coś nie mogło mi się spodobać. Tyle prądu w skali roku zmarnowane a ja
jestem z Poznania. No właśnie a ile? Ile kosztuje roczne trzymanie ładowarki w
gniazdku, zakładając że pobiera około 200mA jeśli nie ładuje telefonu i 2000
kiedy ładuje? Czas ładowania telefonu to około…
Nieeeeeee!!!
Durny mózg! Po co mi to wiedzieć?! Co mi da ta wiedza?! Uczyni mnie bogatszym,
lepszym? Usilnie powstrzymywałem mózg od wejścia na obroty. Nie chciałem tej
gonitwy myśli bez celu. Chciałem odpocząć.
Kiedy tak
zmagałem się na manowcach swojej świadomości, tępo wpatrując się w gniazdko w
ścianie, zza szafy wyszedł maluteńki człowieczek.
Nie mam pojęcia,
dlaczego nie zerwałem się na równe nogi, nie mam pojęcia, dlaczego nie
zareagowałem w jakikolwiek sposób i dlaczego mnie to nawet nie zdziwiło. Nie
wiem.
Człowieczek był
wysokości kubka do herbaty. Wyglądem, a może raczej stopniem dojrzałości
biologicznej, odpowiadał wiekowi 12-13 lat. Chłopak - podrostek, na oko.
Wpatrzony w podłogę, w jednej ręce trzymał torebeczkę z chipsami, drugą
szuflował je zawzięcie do ust. Plecy wygięte w pałąk, głowa mocno pochylona,
schowana w ramionach jakby wstydził się czegoś, przepraszał, że żyje. Na głowie
miał czapeczkę, jaką w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nosili
kolarze - kolarkę. W białe, czerwone i zielone prążki. Miał też na sobie
zieloną koszulkę typu polo i dżinsy. Buty sportowe, ale były zbyt małe, żebym
mógł je dokładnie opisać.
Szurając nogami,
nie odrywając wzroku od wykładziny i szuflując chipsy podszedł, jak gdyby nigdy
nic, w stronę gniazdka. Stanął pod nim, dokładnie na linii mojego wzroku i nie
podnosząc głowy rzucił mi spojrzenie spod daszka swojej kolarki. Spojrzenie,
które trwało ułamek sekundy i miało tylko upewnić go, że został zauważony.
Nabrał powietrza i natychmiast je wypuścił. Powtórzył czynność jeszcze dwa
razy. Wyraźnie się do czegoś przygotowywał. Kiedy wreszcie był gotów,
powiedział:
- Tata mówi, że
USB w gniazdku nie bierze prądu, kiedy nie ładuje.
- Nie? No to jak
to działa? – spytałem.
- Tam jest taki
stycznik, że jak się wsuwa kabel to załącza trafo.
- Trafo? To tam
jest transformator?
- No chyba,
trzeba jakoś zbić ten prąd do poziomu USB, co nie?
- Nie wiem,
myślałem że to się jakoś elektronicznie robi. Trafo to jednak trochę prymitywna
metoda.
- Nie wiem, nie
znam się. Nie jestem elektrykiem – odparł ludzik i wzruszył ramionami.
- A kim jesteś? –
zapytałem.
- Marek. A mój
tata to Kajetan. – odparł bez namysłu.
- Aha, a ja
jestem Adam – przedstawiłem się, bo uznałem, że tak wypada.
- Wiem. Mieszkamy
już razem jakiś czas – powiedział Marek beznamiętnie, nie podnosząc wzroku z
podłogi i wpakował kolejną porcje chipsów do ust.
- Czemu jesteś
taki mały? – spytałem, być może zbyt bezpośrednio, ale przyznam, że nie
zastanowiłem się nad tym pytaniem. Po prostu cisnęło mi się na usta odkąd go
zobaczyłem.
- Wcale nie
jestem mały! Jestem już duży i niedługo będę pracował razem z tatą! – jak
mogłem przypuszczać, moje pytanie oburzyło Marka, który po raz pierwszy od
początku naszej rozmowy odważył się spojrzeć mi prosto w oczy. Spojrzenie, nie
trwało długo i zaraz potem powrócił do wpatrywania się w podłogę.
- Nie to miałem
na myśli. Chodziło mi raczej o Twój rozmiar, jako taki. Widzisz chyba różnicę
między tobą a mną, co? – próbowałem się tłumaczyć.
- Nie, nie widzę.
– odparł obrażony Marek.
- Chodzi mi o to,
że ja mam ponad 170 centymetrów wzrostu a Ty masz, tak na oko, może 10.
Rozumiesz?
- Nie, nie
rozumiem – rzucił z ustami pełnymi chipsów.
- Nieważne.
Powiedz mi coś o sobie, o twoim ojcu. Czym się zajmujecie, co robicie? –
próbowałem naprawić relacje.
Marek przekręcił
głowę, tak aby rzucić mi spojrzenie jednym okiem spod daszka czapki. Było to
spojrzenie wyzywające i mające mi dać do zrozumienia – zapamiętaj sobie kolo:
nigdy więcej nie mów do mnie mały, bo zobaczysz. Popatrzył na mnie tak chwilę,
po czym obrócił się na pięcie i poszurał w stronę szafy. Usłyszałem jedynie,
rzucona zza pleców:
- Do widzenia. –
po czym znikł za szafą.
- Adaś, chodź na
obiad! – dotarł do mnie z dołu głos żonki.
Była to zachęta
konieczna i wystarczająca do porzucenia wszystkich istotnych zajęć i oderwania
się od wyczerpującego odpoczynku. Podźwignąłem, więc strudzone ciało i
poczłapałem na dół na kurczaka z warzywami i ryżem.
Ciąg dalszy pewnie nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz