wtorek, 24 lipca 2018

Marek


Padłem. Padłem na łóżko brzuchem na dół. Bez sił, bez energii. Po to, by powegetować bez żadnego wysiłku jakiś czas. Zmęczenie dokonało druzgocącego zwycięstwa, pogromu wręcz, nad moim jestestwem. Zwycięstwo bez negocjacji warunków kapitulacji. Miażdżąca wygrana. Nie było to zmęczenie spowodowane wysiłkiem czy pracą. Było to zmęczenie ogólne, życiowe. Od jakiegoś czasu budziłem się zmęczony i starając się jakoś przetrwać dzień docierałem do wieczora, kiedy to, śmiertelnie wykończony, niemal w agonii usilnie próbowałem zasnąć. Bezskutecznie. Zasypianie zajmowało mi godziny, sen był płytki i rwany a poranki zawsze ciężkie. Nie pomagało picie. Nie pomagało niepicie. Nie pomagały wieczorne spacery, nie pomagały prysznice, relaksujące kąpiele, czytanie i inne polecane przez „mądrych” metody. Nie potrafiłem się zregenerować, nie potrafiłem wyspać. Mózg pracował nieustannie na zbyt wysokich obrotach. Wolne brał sobie wyłącznie w takich chwilach, jak ta. Kiedy padałem.
Leżałem, więc w poprzek łóżka, brzuchem na dół, ramiona rozrzucone na boki. Słońce padające pod ostrym kątem przeświecało wertykale malując zebrę na ścianie i wykładzinie. Przyglądałem się temu zjawisku chwilę bez żadnych refleksji. Jakoś tak mimochodem, mój wzrok, szukając punktu zaczepienia, trafił na gniazdko elektryczne.
Niech już się ten upał skończy. Albo nie. Niech jest upał, bo jeśli nie upał to będzie lało miesiącami. To już wolę upał.
Zawiesiłem bezmyślnie wzrok na gniazdku i chwilę trwałem jak w letargu.
Po jakimś czasie, nienawidzący bezczynności mózg, zaczął produkować jakieś myśli. Pierwszą, która przedarła się do świadomości była myśl, czy może warto byłoby wymienić to gniazdko na takie z wtykami USB. Nie trzeba by biegać i szukać ładowarek co wieczór. Po prostu miałbym tam na stałe wpięte kabelki USB-C i drugi do Iphone’a i po kłopocie. Chyba warto. Nie jest to drogie, więc czemu nie? Ale zaraz po tej myśli zaatakowała następna: a jak taki wtyk USB w gniazdku działa? Jeśli on jest na stałe wpięty w zasilanie, oznacza że zużywa prąd przez caluteńką dobę i nieważne jest, czy telefon jest do niego podpięty, czy nie. Takie coś nie mogło mi się spodobać. Tyle prądu w skali roku zmarnowane a ja jestem z Poznania. No właśnie a ile? Ile kosztuje roczne trzymanie ładowarki w gniazdku, zakładając że pobiera około 200mA jeśli nie ładuje telefonu i 2000 kiedy ładuje? Czas ładowania telefonu to około…
Nieeeeeee!!! Durny mózg! Po co mi to wiedzieć?! Co mi da ta wiedza?! Uczyni mnie bogatszym, lepszym? Usilnie powstrzymywałem mózg od wejścia na obroty. Nie chciałem tej gonitwy myśli bez celu. Chciałem odpocząć.
Kiedy tak zmagałem się na manowcach swojej świadomości, tępo wpatrując się w gniazdko w ścianie, zza szafy wyszedł maluteńki człowieczek.
Nie mam pojęcia, dlaczego nie zerwałem się na równe nogi, nie mam pojęcia, dlaczego nie zareagowałem w jakikolwiek sposób i dlaczego mnie to nawet nie zdziwiło. Nie wiem.
Człowieczek był wysokości kubka do herbaty. Wyglądem, a może raczej stopniem dojrzałości biologicznej, odpowiadał wiekowi 12-13 lat. Chłopak - podrostek, na oko. Wpatrzony w podłogę, w jednej ręce trzymał torebeczkę z chipsami, drugą szuflował je zawzięcie do ust. Plecy wygięte w pałąk, głowa mocno pochylona, schowana w ramionach jakby wstydził się czegoś, przepraszał, że żyje. Na głowie miał czapeczkę, jaką w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nosili kolarze - kolarkę. W białe, czerwone i zielone prążki. Miał też na sobie zieloną koszulkę typu polo i dżinsy. Buty sportowe, ale były zbyt małe, żebym mógł je dokładnie opisać.
Szurając nogami, nie odrywając wzroku od wykładziny i szuflując chipsy podszedł, jak gdyby nigdy nic, w stronę gniazdka. Stanął pod nim, dokładnie na linii mojego wzroku i nie podnosząc głowy rzucił mi spojrzenie spod daszka swojej kolarki. Spojrzenie, które trwało ułamek sekundy i miało tylko upewnić go, że został zauważony. Nabrał powietrza i natychmiast je wypuścił. Powtórzył czynność jeszcze dwa razy. Wyraźnie się do czegoś przygotowywał. Kiedy wreszcie był gotów, powiedział:
- Tata mówi, że USB w gniazdku nie bierze prądu, kiedy nie ładuje.
- Nie? No to jak to działa? – spytałem.
- Tam jest taki stycznik, że jak się wsuwa kabel to załącza trafo.
- Trafo? To tam jest transformator?
- No chyba, trzeba jakoś zbić ten prąd do poziomu USB, co nie?
- Nie wiem, myślałem że to się jakoś elektronicznie robi. Trafo to jednak trochę prymitywna metoda.
- Nie wiem, nie znam się. Nie jestem elektrykiem – odparł ludzik i wzruszył ramionami.
- A kim jesteś? – zapytałem.
- Marek. A mój tata to Kajetan. – odparł bez namysłu.
- Aha, a ja jestem Adam – przedstawiłem się, bo uznałem, że tak wypada.
- Wiem. Mieszkamy już razem jakiś czas – powiedział Marek beznamiętnie, nie podnosząc wzroku z podłogi i wpakował kolejną porcje chipsów do ust.
- Czemu jesteś taki mały? – spytałem, być może zbyt bezpośrednio, ale przyznam, że nie zastanowiłem się nad tym pytaniem. Po prostu cisnęło mi się na usta odkąd go zobaczyłem.
- Wcale nie jestem mały! Jestem już duży i niedługo będę pracował razem z tatą! – jak mogłem przypuszczać, moje pytanie oburzyło Marka, który po raz pierwszy od początku naszej rozmowy odważył się spojrzeć mi prosto w oczy. Spojrzenie, nie trwało długo i zaraz potem powrócił do wpatrywania się w podłogę.
- Nie to miałem na myśli. Chodziło mi raczej o Twój rozmiar, jako taki. Widzisz chyba różnicę między tobą a mną, co? – próbowałem się tłumaczyć.
- Nie, nie widzę. – odparł obrażony Marek.
- Chodzi mi o to, że ja mam ponad 170 centymetrów wzrostu a Ty masz, tak na oko, może 10. Rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem – rzucił z ustami pełnymi chipsów.
- Nieważne. Powiedz mi coś o sobie, o twoim ojcu. Czym się zajmujecie, co robicie? – próbowałem naprawić relacje.
Marek przekręcił głowę, tak aby rzucić mi spojrzenie jednym okiem spod daszka czapki. Było to spojrzenie wyzywające i mające mi dać do zrozumienia – zapamiętaj sobie kolo: nigdy więcej nie mów do mnie mały, bo zobaczysz. Popatrzył na mnie tak chwilę, po czym obrócił się na pięcie i poszurał w stronę szafy. Usłyszałem jedynie, rzucona zza pleców:
- Do widzenia. – po czym znikł za szafą.
- Adaś, chodź na obiad! – dotarł do mnie z dołu głos żonki.
Była to zachęta konieczna i wystarczająca do porzucenia wszystkich istotnych zajęć i oderwania się od wyczerpującego odpoczynku. Podźwignąłem, więc strudzone ciało i poczłapałem na dół na kurczaka z warzywami i ryżem.




Ciąg dalszy pewnie nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz