poniedziałek, 23 kwietnia 2018

2018-04-22


Niedziela. Druga tura. Pierwszy tydzień zleciał, sam nie wiem jak.
Około południa Adrian wyciągnął mnie na zwiedzanie. Wybrał z Googla coś, o nazwie AbaKhan Palace. Nic mi to nie powiedziało, ale że mieści się niedaleko mogliśmy pojechać. Co mi tam. Lepsze niż siedzenie w pokoju hotelowym.
Oczywiście, jak to w Indiach, nie mogło się obyć bez zamieszania i problemów już na etapie zamawiania Tuk-tuka. Aplikacja służąca do zamawiania, podaje do bazy lokalizację zamawiającego i cel podróży, który określa sam zamawiający. Podaje też cenę usługi i szacunkowy czas oczekiwania na kierowcę. W teorii.
Indie to kraj, gdzie teoria od praktyki jest chyba najdalej w świecie. 
Po wyklikaniu w aplikacji, wszystkiego, jak należy, dostaliśmy informację, że kierowca o numerze Tuk-tuka takim to a takim, będzie u nas w ciągu 9-ciu minut. Po chwili z dziewięciu, zrobiło się dziesięć a po kolejnej chwili dwanaście. Pięć minut później zadzwonił kierowca i spytał gdzie jesteśmy. 
Adrian powiedział, że przed hotelem a na to on, że też przed hotelem. Wtedy Adrian spytał, przed, którym? W odpowiedzi otrzymał – Hyatt. Ale myśmy zamawiali pod Hyatt Regency  an nie pod Hyatt. 
Po tej informacji kierowca się rozłączył a na aplikacji pojawiło się powiadomienie – zlecenie anulowano. 
No to od nowa. Zamówienie, potwierdzenie, czekanie. Następny kierowca przyjechał po paru minutach, ale nie chciał na zabrać, bo mu się nie zgadzał numer telefonu i zlecenia. W końcu naciskany przez nas, zadzwonił do centrali coś tam chwilę podyskutował i ruszył. Dowiózł nas na miejsce. A to wszystko za 30 rupii, czyli jakąś złotówkę.
Na miejscu, kolejne zaskoczenie. Wstęp, który według Googla miał być za darmo okazał się być płatny. Ale to jak płatny?! Obywatele Indii płacą 15 rupii obcokrajowcy po 200. Podeszliśmy, więc do kasy i zagadaliśmy: Namaste, we are from India, we are living in Pune, please two tickets for 15 rupis.
Babeczka nie dała się nabrać. Nie wiem, czemu. Widocznie byliśmy zbyt mało przekonujący jako Hindusi. Musieliśmy, więc wysupłać po 200 na łebka za wstęp. 

Postanowiłem uwiecznić tą rażącą dyskryminację i wyjąłem aparat żeby pstryknąć fotkę cennika. 
To był błąd. Natychmiast zostałem otoczony przez ochronę, która za wszelką cenę chciała mi odebrać aparat. Powiedziałem, że nie ma opcji, żeby dostali mój aparat do ręki i prędzej nie wejdę do tego ich muzeum niż pozwolę dotknąć mojego aparatu. Pańcia w okienku była bardziej uprzejma i spokojnie wytłumaczyła, że aparat pójdzie do depozytu i odbiorę go na wyjściu i że jeśli chcę, mogę sobie robić zdjęcia telefonem. Zapytałem, jaka jest różnica między lustrzanką a telefonem, na co pańcia się roześmiała i odpowiedziała, że nie wie, ale takie są przepisy i oni ich muszą przestrzegać. W wyniku dalszych negocjacji (zażądałem zwrotu pieniędzy za bilet i powiedziałem, że nie wchodzę do muzeum) personel zgodził się mnie wpuścić z aparatem pod warunkiem, że będę go trzymał w futerale przez cały czas. Na tą opcję przystałem i weszliśmy. Adrian powiedział mi już w środku, że to prawdopodobnie przez opłaty, jakie oni naliczają za profesjonalne fotografowanie i filmowanie, czyli 50 tys. rupii dziennie.
Muzeum AgaKhan Palace to dom, w którym internowano Mahatmę Gandhiego po tym, jak Indie ogłosiły deklarację niepodległości. Nieszczególnie ciekawe. Kilkanaście pokoi, w których nie ma nic prócz obrazków Gandhiego. W jednym pokoju, przedmioty codziennego użytku w gablotach, a gdzie indziej łazienka za szybą tak brudną, że nie widać, co w środku. Wszystko w stanie rozpadu i strasznie zaniedbane. We wnętrzach zakaz fotografii i strażnicy z gwizdkami, reagujący na każdą próbę zrobienia zdjęcia.
Na zewnątrz ciut lepiej. Przyjemny, zielony park, miejsce pochówku Gandhiego, spokojnie i cicho. Stragan z pamiątkami, sprzedający świecące zabawki z Chin, plastikowe klapki, dmuchane piłki i pontony. Obok straganu kantyna, w której można było kupić lody, czaj i coś do jedzenia, co silnie pachniało curry. Zdjęcia z TELEFONU, wrzuciłem tutaj: Google photos
Podsumowując – Wycieczka przyjemna acz bez zachwytów a Hindusi potrafią skopać nawet takie proste sprawy jak wejście do muzeum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz