Tytułem wstępu i wytłumaczenia:
Ten tekst będzie trochę inny. Powstał głównie za sprawą nacisków ze strony rzeszy fanów mojego bloga (w liczbie osób trzech) i odbiega od założeń ideologicznych tego "pamiętnika".
Na początku, kiedy do głowy wpadł mi pomysł upublicznienia swoich przemyśleń w Internecie, postanowiłem nie dzielić się sprawami dołującymi, smutkami ani żadnymi smętami. Miały to być teksty raczej krotochwilne, relacje z podróży albo takie filozofowanie chłopka roztropka ze starej części Poznania.
Życie w ostatnich latach zmieniło trochę moją kolorystykę postrzegania świata, dlatego nie pisałem nic, żeby nie smucić.
Dzisiaj jednak, jak już wspomniałem, na skutek nacisków ze strony czytelników, wobec których jestem wielce zobowiązany, postanowiłem uwolnić trochę tego, co kołacze się po mojej pustej czaszce. Króciutko.
W roku 2022 skończyłem 50 lat i wtedy nie wydawało mi się, że ta cyfra coś znaczy, że nastąpią jakieś kategoryczne zmiany w życiu, moim do niego nastawieniu i w całym moim otoczeniu.
Naiwne to było. Ale skąd miałem wiedzieć? Pierwszy raz obchodziłem 50-tkę.
Nieśpiesznie, acz konsekwentnie życie postanowiło odbierać wszystko to, co miałem od zawsze, miałem za pewnik, za fundament. Zaczęło odbierać tych i to, co kochałem i uwielbiałem.
W pierwszym rzucie padło na bliskich. Najpierw zmarł mój dziadek. Covid sprawił, że nie mogłem się z nim nawet pożegnać. Dziadek był mi najbliższym członkiem rodziny. Bardziej jak ojciec, przyjaciel, mentor. Jego talent oratorski, jego barwne (a w zasadzie barwione) opowieści budowały moją wyobraźnię i wizję świata. Jeśli dzisiaj w towarzystwie snuję równie "barwione" opowieści to za jego sprawą. Był niedoścignionym bajarzem. Nikt mu nigdy nie wyrzucał tego, że jego opowieści w niektórych momentach o milę mijały się z prawdą, liczby były zawsze wielokrotnościami tych faktycznych, bo opowiadał z taką werwą i pasją, że słuchanie ich było jak wyprawa w nieznane światy.
Niecały rok później odszedł mój tata. Odszedł w sposób mocno dramatyczny. Nie będę opisywał szczegółowo jego śmierci, powiem tylko, że zafundował nam na koniec rollercoaster emocji.
W roku następnym odeszły od nas bez uprzedzenia oba psy. Jeden w kwietniu, drugi w święta Bożego Narodzenia. Nagle, bez żadnych objawów, po prostu.
Rok 24 przyniósł też problemy zdrowotne, zawieruchę związaną z pracą i mnóstwo innych przebojów, przez które dni uciekały jak szalone. Zajęci rozwiązywaniem problemów bieżących, nie zauważaliśmy upływu czasu. Nie wiem, kiedy ten rok minął, nie zdążyliśmy nawet pomyśleć o wakacjach, czy innej formie regeneracji umysłów.
Kilka dni temu uświadomiliśmy sobie, że mija rok, odkąd wyprowadził się od nas Maciek.
Wszystko to sprawiło, że gdzieś uleciała radość, ulotniła się chęć do robienia rzeczy ciekawych, chęć do jakiejkolwiek aktywności. Nade wszystko uleciała chęć do widywania się z ludźmi. I nie, nie jest to depresja. Wiem, bo z depresją i jej nawrotami zmagam się od lat, i dokładnie potrafię ocenić w jakim stanie mój umysł jest w danym momencie. Jest to jakiegoś rodzaju sen zimowy. Letarg. Mój motocykl stoi pokryty kurzem w garażu, a ja tkwię w fotelu. Jeśli zdarzy mi się czas wolny spędzam go czytając i słuchając muzyki. Najchętniej samotnie.
Zauważyłem również, że częściej wracam myślami do lat minionych niż wybiegam w przyszłość. Ale nie tylko ja. W ostatnim czasie, po latach ciszy, zaczynają się odzywać znajomi z dzieciństwa, przyjaciele z podstawówki. W grudniu uczestniczyłem zdalnie w spotkaniu ludzi z mojej klasy w szkole podstawowej. Niesamowite, jak po tylu latach mało się zmieniliśmy. Mam na myśli osobowościowo. Wyraźnie widać, że ta część naszego charakteru kształtuje się już w tak młodym wieku. Reakcje, odzywki, mimika czy gesty osób, które widziałem po raz ostatni 35 lat temu nie wywołują u mnie żadnego zaskoczenia, ponieważ doskonale je znam i pamiętam. I jakoś tak bezpieczniej się czuję pośród tych ludzi. Wiem, czego się mogę spodziewać.
Przez kilka tygodni z wielką przyjemnością przegrzebywałem też archiwa państwowe i parafialne różnych miast i wsi szukając aktów urodzenia czy świadectw chrztu moich przodków. Swoją drogą polecam ten rodzaj rozrywki. Ma to w sobie coś z pracy śledczej, coś z pracy historyka. Szczególnie mało wiedziałem o swojej rodzinie po mieczu. Rodzina mojej mamy jest dość mocno udokumentowana, mamy rozpisane drzewo wstecz aż do końcówki XVIII wieku. Rodzina ojca natomiast, niewiele się przejmowała tym, co dawniej i nawet nie znałem imion i nazwisk swoich pradziadków. Nie wiedziałem też skąd pochodzą i czy nazwisko Kaliski, jest tym staropolskim wywodzącym się jeszcze z czasów piastowskich, czy tym żydowskim, jakie zaczęło się pojawiać w kronikach w XIX w. w Łodzi i Kaliszu. Nie udało mi się tego ustalić z całą pewnością, ponieważ trop urywa mi się gdzieś w drugiej połowie XIX wieku. Natomiast wszyscy przodkowie, do których akt się dokopałem byli chrzczeni i nie ma żadnych koligacji starozakonnych. I nie mam tu żadnych antysemickich myśli. Kierowany byłem wyłącznie ciekawością. Chwilowy brak postępów tylko motywuje mnie do dalszego przegrzebywania archiwów i mam nadzieję, że niedługo trafię na jakiś trop.
Polecam każdemu z zacięciem historyka, każdemu ciekawskiemu, każdemu, kto chce dowiedzieć się czegoś więcej o tym skąd pochodzi i kim jest. Rewelacyjna zabawa. A ja na pewno nie skończyłem jeszcze. Znajdę sposób, żeby się dowiedzieć kim był Konstanty Kaliski z Konina, na którym kończy się moje dotychczasowe śledztwo.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz