sobota, 21 sierpnia 2021

Republika Dominikany

 Dominikana. Kraj kojarzący się z pięknymi plażami wyściełanymi bialuteńkim piaseczkiem, lazurową wodą, słońcem i palmami. Raj na Ziemi. A w rzeczywistości wcale tak kolorowo nie jest. Jeśli wykluczyć kurorty wypoczynkowe, to kraj biedy, brudu, korupcji i bardzo wysokiej przestępczości.

Tę drugą Dominikanę dane było mi poznać podczas mojego krótkiego (8 dni) tutaj pobytu.

Zakwaterowanie zorganizowano mi w budynku z 1502 roku, w którym latoś rezydował kat i morderca miejscowej ludności, Nicolas de Ovando. Piękny gmach, mury tchnące historią, a co najważniejsze, położony w samym sercu starówki Santo Domingo. Ciężko ten budynek określić mianem domu. To twierdza świadcząca o tym, że początki kolonii to były czasy niespokojne i że lokalna ludność nie miała zamiaru łatwo odstąpić swoich terytoriów. Przyznaję, hotel zrobił na mnie ogromne wrażenie.


Tradycyjnie już 2-3 dni po przyjeździe do egzotycznego kraju zaczęły się u mnie przeboje żołądkowe, co znaczy, że organizm zaczął się adoptować do miejscowej fauny. Przyleciałem w czwartek w nocy, a w niedzielę miałem pierwszy dzień wolny, postanowiłem więc zwiedzać. Ale że strach było dalej niż na 100 metrów oddalić się od kibla, ograniczyłem się do zwiedzania wyłącznie starówki. Zwiedziłem pałac Alcazara Columba (brata rodzonego Krzycha), ruiny Bazyliki Św. Franciszka z początków XVI wieku, a na koniec spaceru usiadłem sobie w cieniu na ławeczce na Placu Kolumba, żeby odsapnąć. Świetny klimat. Stare budynki wokół jakbym był w Barcelonie, wysokie drzewa rzucają przyjemny cień. Co krok ktoś z jakimś instrumentem grający te ich latynosko-karaibskie pitu-pitu-despasito, kawałek dalej zmontowany spontanicznie zespół kilkunastu instrumentów i kilku wokalistów grający coś à la Buenavista Social Club. Jeszcze obok, pod wielkim gazebo dziewczyna na długich nogach i wysokich obcasach ucząca za darmo tańców latynoskich. Chętnych nie brakuje. Instruktorka ma równie anielskie nogi, co cierpliwość. Wokół knajpki roztaczającej zapach aromatycznej, lokalnej kawy, co jakiś czas dobiega też zapach lokalnych cygar, a
obrazu dopełniają spacerujące po placu pośród ludzi gołębie. Tysiące gołębi. Zatrzęsienie cholernych gołębi. Gołębi, które nie mają siły latać, bo są tak ciężkie od pcheł. A pchły tylko czekają, żeby dopaść się do jakiegoś białasa z Europy Wschodniej, któremu przyszło do głowy wybrać się na spacer w krótkich gaciach. Na samo wspomnienie zaczynam się drapać. KOSZMAR!


Rada numer 1 dla wybierających się na Plac Kolumba w Santo Domingo: długie spodnie, najlepiej ze ściągaczami w nogawkach, tony repelentu na pchły i moskity.

Spacerując ulicami miasta jest się atakowanym przez lokalną ludność średnio 12,5 razy na minutę. Oferują wszystko, co można sprzedać, acz najczęściej spotkałem się z dwoma ofertami. Jedną był oferowany mi przez kobiety masaż, z czego wnioskuję, że w ich oczach musiałem wyglądać na bardzo spiętego. Druga, najczęściej powtarzająca się oferta brzmiała: hola senior, smoking? Z czego wnosiłem, że byli to uliczni krawcy oferujący stroje wieczorowe w okazyjnych cenach.

Jeśli ktoś o mojej karnacji wypuszcza się w Santo Domingo poza starówkę, czyli tak zwaną strefę kolonialną, często podąża za nim jak cień jeden lub dwóch policjantów. Nie dlatego, że boją się aby czegoś nie zbroił, tylko boją się o bezpieczeństwo turystów. W niedzielę, kiedy wybrałem się do ruin katedry Św. Franciszka, dyskretnie podążało za mną dwóch policjantów na chińskim motorku 125ccm. Wyglądali komicznie: dwóch spoconych grubasów przytulonych do siebie na miniaturowym motorku. Kiedy zorientowali się, że kieruję się w stronę starówki, podjechali do mnie i zapytali, czy mnie podrzucić. Jak oni sobie wyobrazili, że zmieścimy się we trzech na tym motorku, nie wiem.

W pracy jeden z autochtonów wyrysował mi na mapce, dokąd wolno chodzić, a odkąd tylko w obstawie. Pokazał mi też market, w którym robić zakupy oraz poradził, aby ceny oferowane przez ulicznych sprzedawców dzielić przez 4 i od ¼ zaczynać negocjacje. Podziałało, bo kupiłem łańcuszek z larimarem za 1/3 ceny wyjściowej.

Pogoda w sierpniu jest dość kapryśna. Podczas mojego pobytu padało każdego dnia. Nie są to długotrwałe deszcze. Zwykle są to nawałnice trwające kilkanaście minut, po których wychodzi słońce, powietrze zamienia się w saunę, a po niecałej godzinie, nie ma śladu, że coś padało. Przeżyłem też jedno trzęsienie ziemi z epicentrum w Haiti i siłą 7,2 w skali Richtera oraz jeden huragan, który postanowił w ostatniej chwili skręcić w stronę Meksyku i Dominikanę jedynie omiótł silnym deszczem. Była to pompa, jakiej w życiu nie widziałem, trwająca kilkanaście godzin. Ponoć nic nadzwyczajnego tutaj. Poza momentami, kiedy pada, jest gorąco, parno, a słońce pali.

Rada numer 2 dla wybierających się do Santo Domingo: Nie opieraj się o nic czarnego, co choćby od chwili jest na słońcu. Oparzenia w tropikach goją się paskudnie.

Jeśli chcesz się tu wybrać i coś sobie stąd przywieźć, warto kupić rum, bo pyszny i tani. Dobre jakościowo rumy zaczynają się od 8-10 USD za butelkę. Drugim hitem sprzedażowym są tutaj cygara. Rzekomo smakują jak kubańskie, a kosztują ułamek ceny kubańskich. Dobra jest też lokalna kawa.

Podsumowując: cieszę się, że tu byłem. Poznałem inną kulturę, radosnych, cieszących się życiem ludzi, którzy kochają tańczyć i śpiewać. Ludzi bez kompleksów i zahamowań. 

Ozama


Ale też odrzucał mnie brud i tony śmieci na ulicach. Rzeka Ozama, która jest w zasadzie płynącym taśmociągiem niosącym tony śmieci na godzinę wpadających wprost do morza. A to nas Europejczyków się bije po głowie za zaśmiecanie planety. 

Punta Cana

Czy przyleciałbym raz jeszcze? Wątpię i to bardzo. Być może na wakacje do Punta Cana, żeby zobaczyć te rajskie plaże, ponurkować w przejrzystych wodach i zwyczajnie się wybyczyć. Do Santo Domingo już raczej nie.

piątek, 12 marca 2021

Opony mózgowe czyli opinia konsumencka

 

Wściekły jestem, że bym gryzł. Dlatego napiszę coś pozytywnego. Żeby sobie upuścić ciśnienie. Jako że w przyrodzie energia nie ginie, a jedynie zamienia się z jednej w drugą, zamienię negatywną na pozytywną. Taką mam koncepcję. Sprytne, co nie? A żeby było pozytywnie, pokuszę się o opinię konsumencką na temat pewnej latarki, w której posiadanie niedawno wszedłem.

Po kilku latach użerania się służbowo z latarkami z chińskich bazarów internetowych, postanowiłem nakłonić szefa do ciut droższego, ale może bardziej solidnego zakupu i tak oto zakupiłem czołówkę firmy Ledlenser. Niemiecki produkt, 7 lat gwarancji, cena lekko kosmiczna. O taka: https://www.ledlenser.com/uk/products/head-torches/h-series/h8r

Do tej pory kupowałem chińskie latarki w cenie od 3 do 20 funtów, a cena w żaden sposób nie przekładała się na jakość produktu i jego żywotność. Za tę latarkę przyszło mojej firmie zapłacić 57 funtów. Bardzo dużo. Ale latarki są nieodzownym narzędziem naszej pracy i szefa nie trzeba było specjalnie nakłaniać. Po prostu zapytałem i się zgodził. W zamian za tę niebotyczną kwotę otrzymałem produkt o bardzo dobrej jakości wykonania, świecący nieprzerwanie cały dzień roboczy na jednym ładowaniu, zasilany akumulatorkiem 18650, którą łatwo wymienić i spełniający moje oczekiwania w 100%. Na temat wytrzymałości tych lampek dowiedziałem się dużo dobrego od ekipy podwykonawców, w której każdy standardowo wyposażany jest w taką lampkę. Mają je latami i nic się nie dzieje, a nie oszczędzają ich zbytnio. W całym obszarze światła lampa daje równomierne natężenie. Nie ma cieni czy jaśniejszych punktów. IP54 zapewnia podstawową ochronę przed czynnikami zewnętrznymi jak woda czy pył. Jeśli ktoś potrzebuje więcej, Ledlenser robi też w specyfikacji „Ex”. Idealna do takich zadań jak praca pod ziemią, w zamkniętych zbiornikach itd. Świetna też do celów prywatnych, ot jak choćby kamping podczas letniej wyprawy motocyklowej.

No, a skoro już wspomniałem o motocyklach to muszę przyznać, że chyba jednak nie uda mi się ominąć tematu, który kosztował mnie w tym tygodniu tyle nerwów i cała idea zamiany energii negatywnej na pozytywną w diabły weźmie. Ale może opisując wydarzenia, dam sobie chociaż upust i to mnie uspokoi.

Zachciało mi się nowych opon do motocykla. Do tego w piątek wieczorem.

Wygooglałem więc firmy sprzedające opony w UK i jedna z nich trafiła do mnie poprzez fakt, że do zakupionych u nich opon oferują za grosze przekładkę w autoryzowanych warsztatach na terenie całej Anglii. Ponieważ będę opisywał szczegółowo i chcę, aby to była przestroga dla innych potencjalnych klientów tej firmy, podam adres ich strony: www.mytyres.co.uk. W Polsce mają domenę pod nazwą oponytanio.pl, ale nie mam doświadczeń z polskim oddziałem, dlatego proszę się skupić na adresie angielskim.

Firma ma dość ciekawie skonstruowaną stronę, łatwo się wyszukuje opony, w sprytny sposób generuje proponowane zestawy pod typ motocykla. Wszystko cacy. Ceny nie najgorsze, idzie kupić taniej w innych miejscach, ale zważywszy na fakt, że wymiana niemal gratis, Mytyres wygrywa z konkurencją.

Wybrałem więc zestaw, wybrałem warsztat w Walsall, kliknąłem, zapłaciłem i dostałem maila z potwierdzeniem. Niestety moja kredytówka odrzuciła płatność dla tej firmy, ze względu na ich lokalizację poza UK i zamówienie nie przeszło. Zostało to potwierdzone stosownym mailem. Poprawiłem więc ustawienia karty kredytowej, ponowiłem zamówienie, tym razem zmieniając warsztat na inny, w Bilston, bo doczytałem, że wyważają statycznie i dynamicznie, a Walsall tylko statycznie. Tym razem wszystko przeszło bez zająknięcia i już po chwili czułem się jak posiadacz nowiutkich oponek firmy Continental. Ale nie na długo. W mailu potwierdzającym zakup opon dostałem namiary na warsztat z Bilston, żeby umówić montaż. Napisałem więc do człowieka, który całkiem szybko odpisał, że od przeszło roku nie współpracuje już z Mytyres i wielokrotnie ich prosił o usunięcie jego adresu z bazy instalatorów, a oni to zlali. Napisał też, że jeśli chcę, to on te opony może mi założyć u mnie pod domem, bo ma mobilny serwis gum i że będzie mnie to kosztowało jedyne 80 funtów. Uśmiałem się z oferty, ale grzecznie podziękowałem i zapytałem jak mogę odebrać swoje laczki. Odpisał, że nie wie, bo warsztatu pod tym adresem już nie ma, bo tam coś budują, a w ogóle on tam nie bywa, bo ma serwis mobilny. Już mi ciśnienie podskoczyło. Napisałem, więc do firmy Mytyres maila z prośbą o wyjaśnienie sytuacji i postanowiłem, że w sobotę z samego rana do nich zadzwonię.

Sobotni poranek przywitał mnie niespodzianką, gdyż, jak się okazało, linie telefoniczne firmy Mytyres czynne są od poniedziałku do piątku, w godzinach od 8-19.

W poniedziałek rano musiałem być na robocie i ni jak nie mogłem do nich dzwonić. Na szczęście zaoferował się Maciej, że mi we wszystkim pomoże.

Nadszedł poniedziałek. Już o godzinie 6:42 w mojej skrzynce widniały dwa maile potwierdzające przyjęcie zamówienia na 2 zestawy opon z wysyłką do Bilston i Walsall. Było w nich również napisane: „Your order has been handed over to our warehouse. Please note that with the handover to the warehouse no changes to your order data are any longer possible”. Co oznacza, że zamówienie zostało już przesłane na magazyn i dalsze zmiany są niemożliwe.

O godzinie 9:51 dostałem potwierdzenie, że przyjęto mój mail via formularz www i że niebawem ktoś się do mnie odezwie. Około godziny 10-ej Maciej zadzwonił do nich po raz pierwszy. Rozmawiał z niejakim Dimitriejem Szewczenko (nazwisko lekko zmieniam, dla świętego spokoju), który z pięknym rosyjskim akcentem zapewnił, że wszystko załatwione i nie ma się czym martwić. Eh, żeby jego kompetencje były równie silne jak jego "ruski" akcent. Wtedy jeszcze wierzyłem, że już po sprawie i odetchnąłem z ulgą po raz pierwszy. Głupi ja.

Nadszedł wtorek. Wtorek zaczął się mailem z informacją: „We are sorry to inform you that we were unable to change your delivery change request”. Czyli, że spieprzaj dziadu, nie możemy zmienić adresu wysyłki i co nam pan zrobi?

Kolejne telefony Maćka i maile przychodzące z firmy Mytyres powodowały jeszcze większy niepokój w mojej głowie i lęk, czy kiedykolwiek zobaczę te opony lub pieniądze, które za nie zapłaciłem. Finał wtorkowych bojów był taki, że Dimitrij wytłumaczył Maćkowi, iż jedna opona idzie z magazynu z UK i już jest w drodze, więc jak kurier jej nie doręczy, to ją przekierują na nasz adres domowy. A druga, ponieważ idzie z Niemiec, pójdzie prosto na nasz domowy, ale to może potrwać, bo teraz na granicy między Unią a UK są straszne hocki-klocki. Przyjąłem do wiadomości te informacje, przetrawiłem i odetchnąłem z ulgą po raz drugi.

Wyciag z karty

Ale wtedy przyszła środa. O godzinie 10:42 moja skrzynka odbiorcza wzbogaciła się o 4 maile z firmy Mytyres. 2 dotyczyły potwierdzenia wysłania dwóch opony tylnych do dwóch różnych warsztatów (Walsall i Bilston), a następne dwa były fakturami na owe opony. Maciej zadzwonił bezzwłocznie i znowu trafił na Dimitrija. Tym razem Maciej poprosił o anulowanie zamówienia i zwrot pieniędzy. Dimirtij upierał się, że to ja zamówiłem dwa zestawy przez pomyłkę i żadna ich wina. W końcu zgodził się z Maciejem, że to błąd systemu i na tym stanęło. Wtedy sprawdziłem stan karty kredytowej i się okazało, że pobrali kasę za dwa zamówienia. Kolejny telefon Macieja z prośbą o anulowanie obu zamówień wiele już nie zmienił. Potem sprawy trochę nabrały tempa. Około jedenastej dostałem potwierdzenie, że firma Mytyres otrzymała ode mnie maila przez formularz kontaktowy www, mimo że nic nie wysyłałem. Następnie około dwunastej Dimitrij napisał maila, że zamówiona opona czeka na mnie w warsztacie w Bilston (tym, który rzekomo nie istnieje i nie przyjmuje robót od Mytyres). Maciej napisał, że już nie chcemy tej opony i prosimy tylko o zwrot kasy. Ja się nawet przez chwilę wahałem. A może by tę oponę wziąć od nich, skoro już jest. Maciej powiedział, że on by im nie dał satysfakcji zarobienia na nas po takich jazdach, a ja mu przyznałem rację. W międzyczasie sprawdziłem stan karty i okazało się, że Mytyres skasowało mnie za opony po raz trzeci. Zapłaciłem, więc 750 funtów za zestaw opon, których nigdy nie dostanę. Kolejny telefon do Dimitrija, który zapewnił, że zwrot pieniędzy za te opony, które mogę namierzyć nastąpi niemal natychmiast, a te, które są w trasie, zostaną rozliczone jak wrócą do nich na magazyn. Wkurzył mnie tylko powód anulacji zamówienia, który Dimitrij wpisał w formularz: ponieważ zamówiłeś tę samą oponę 2 razy. Około 13-ej pierwsze 250 wróciło na kartę, w czwartek rano wraz z mailem przepraszającym od Dimitrija drugie 250 pojawiło się z powrotem. Trzecie wisi w operacjach jako „oczekujące”, ale nie umniejsza salda karty. Nie wiem o co chodzi. Pozytywną stroną tego całego burdelu jest fakt, że nie zostałem okradziony (jeszcze) i kasa szybko powróciła na saldo karty kredytowej. Natomiast nerwy, które mnie to kosztowały, ciężkie są do wycenienia, dlatego nazwę Mytyres dobrze sobie zapamiętam, aby już nigdy więcej nie zajrzeć do nich na stronę.

Chronologia dla tych, którzy się pogubili:

Piątek 5.03 18:54 -            We confirm receipt of your order

Piątek 5.03 18:54 -            Authentication failed

Piątek 5.03 19:00 -            We confirm receipt of your order (drugie zamówienie)

Wymiana maili z instalatorem z Bilston

Piątek 5.03 19:45 -            Mail via formularz kontaktowy z www.

Sobota 6.03 9:15 -            Telefon – przepraszamy, ale nasze linie telefoniczne są nieczynne, zapraszamy od poniedziałku do piątku w godzinach 8-19.

Poniedziałek 8.03 06:42 -              Mail: Your order has been handed over to our warehouse. Please note that with the handover to the warehouse no changes to your order data are any longer possible. Na oba zamówienia – to, które przeszło i to, które nie.

Poniedziałek 8.03 9:51 -                 Potwierdzenie otrzymania maila przez www.

Poniedziałek 8.03 10:00 -              Telefon Maćka – teoretycznie wszystko załatwione

Wtorek 9.03 08:48 -         We are sorry to inform you that we were unable to change your delivery change request.

Wtorek 9.03 9:46 -           Mail: Potwierdzenie otrzymania maila przez www. (mimo, że nie było żadnego maila z mojej strony)

Wtorek 9.03 9:50 -           Telefon Maćka – teoretycznie wszystko załatwione. Jedna opona jest już w drodze, więc przekierujemy ją na adres domowy, druga zostanie wysłana z Niemiec bezpośrednio do domu.

Środa 10.03 10:42 -          Potwierdzenie wysłania opony tylnej na adres Bilston

Środa 10.03 10:42 -          Potwierdzenie wysłania opony tylnej na adres Walsall

Środa 10.03 10:42 -          2 maile z fakturami za dwie tylne opony

Środa 10.03 11:05 -          telefon Maćka – prośba o anulowanie wszystkich zamówień

Środa 10.03 11:42 -          Mail: Potwierdzenie otrzymania maila przez www. (mimo, że nie było żadnego maila z mojej strony)

Środa 10.03 11:54 -          dwa maile potwierdzające anulację zamówień na dwie tylne opony

Środa 10.03 12:20 -          mail od Dymitrija potwierdzający, że opona tylna jest i czeka w Bilston

Środa 10.03 12:25 -          nasz mail, odmawiający przyjęcia tej opony

Środa 10.03 13:20 -          pierwsza część kasy wróciła na kartę

Czwartek 11.03 07:07 -   mail od Dymitrija z przeprosinami i informacją, że zwrot kasy został uruchomiony

Czwartek 11.03 07:40 -   druga część kasy wróciła na kartę.