piątek, 9 lutego 2018

2018-02-07

   Zasnąłem wczoraj jakoś po 22 a obudziłem się o 2.30 i tyle było spania na dzisiaj. Nie udało mi się zasnąć do samego rana. 
Po śniadaniu składającym się z owocków i mocnej jak kopnięcie konia kawy, podjechał po nas 7-mio osobowy samochodzik marki nieznanej, który zawiózł nas na budowę. Powiem tak, jazda po Arabii była przeżyciem, ale to, co się dzieje na drogach tutaj to rekord świata. Podróż trwała równą godzinę a po drodze nie zobaczyłem nic oprócz syfu brudu i śmieci. Aha i jeszcze kilka razy zajrzało mi w oczy coś zimnego i bardzo kościstego. Przypuszczam, że to śmierć. Na razie mój zachwyt Indiami określam, jako umiarkowany. Może to się zmieni na lepsze z czasem, nie wiem. A może na gorsze. Bronią się urodą kobiet i jedzeniem.
W ekipie na budowie mam jednego autochtona, jednego Filipińczyka i jednego Szwajcara. Po pierwszych paru godzinach mogę powiedzieć, że jest nieźle. Na budowie panuje ogólna „olaboga”. Zasady BHP nie obowiązują. Każdy robi, jak uważa. No i oczywiście syf przez duże S. 

Pierwszy lunch u Hindusów. Nie robi już specjalnego wrażenia, po pobycie w Arabii Saudyjskiej czy stołowaniu się w koreańskiej kantynie. Żarcie indyjskie zdecydowanie mi smakuje, więc zjadłem z apetytem, pomimo że mordę paliło. Natomiast to, co uderza, to brud. Nie dziwię się, że tak wszędzie trąbią o chorobach możliwych do złapania tutaj, skoro nie przestrzega się elementarnej higieny. Przy panujących tutaj temperaturach, cywilizacje mikrobów mają lepsze warunki do rozwoju niż zcrackowane Simsy.
No i jeszcze jedno warto nadmienić: wygląd tego jedzenia. Lokalesom, nie robi różnicy. A, dla przykładu, kurczak wygląda jakby go przez niszczarkę do dokumentów przepchnąć przed upieczeniem. W jedzeniu pełno jest pokruszonych kości, chrzęści i bliżej nieokreślonych części kurzego truchła, które przed masakrą mogły być wnętrznościami.
Smakuje dobrze, więc mnie nie rusza, ale wiem, że sporo ludzi z grona moich znajomych odmówiłoby takiego posiłku. Aha! No i nowość dla mnie: przy wyjściu ze stołówki, stała miska kminu (nie mylić z kminkiem) i każdy, wychodzący pakował sobie łyżeczkę tego do paszczy. Zdziwiony spytałem, a po co to i dowiedziałem się, że na trawienie. Spróbowałem i rzeczywiście świetnie robi na flaki. Kradnę ten pomysł i mam zamiar stosować w domu. Kmin zostaje niniejszym wpisany na listę obowiązkową przypraw w domostwie.
Powrót z pracy zajął nam około 1,5 godziny. Kierowca zawiózł nas do centrum handlowego gdzie planowaliśmy coś zjeść i wypić. Żeby wejść do centrum handlowego, znowu przechodzi się kontrolę jak na lotnisku. Bramki, prześwietlanie toreb, plecaków itd. Po centrum handlowym włóczą się ochroniarze z ostrą bronią.
Posiłek postanowiliśmy zacząć od pubu w składzie Adrian – Szwajcar, Rommel – Filipińczyk (jak można mieć tak na imię!) i ja. Wyobraźcie sobie, że wejścia do pubu też pilnuje uzbrojony ninja. Ceny w pubie przystępne. Do godziny 20 obowiązuje promocja: płacisz za 1, dostajesz 2. Zamówiłem dużą whisky, kelner przyniósł mi 6. Nie mieliśmy pojęcia, dlaczego. Ale nie wyleje się przecież.
Z pubu poszliśmy do chińskiej restauracji na żarcie. Udało się wynegocjować, żeby zrobili nam taką samą promocję jak w pubie – za cenę jednego drinka, dostajesz dwa.

W oczekiwaniu na jedzenie, postanowiłem się odlać. No i tu okazał się problem. Kible nie są tu zbyt łatwo dostępne. Wręcz przeciwnie. Opis dotarcia do toalety przypominał schemat Wilczego Szańca. Kiedy w końcu dotarłem do kibelka, okazało się, że jest płatny i opłata wynosi 20 Rupii. Haczyk był jednak taki, że niewolnica pisuara nie chciała wziąć pieniędzy do ręki tylko kazała mi je wrzucić do puszki i z rozbrajającym uśmiechem oznajmiła, że całe pieniądze z tej puszki idą na cele charytatywne i że nie przewiduje się wydawania reszty. Jako, że najdrobniejszy banknot, jaki miałem miał nominał 100, zapłaciłem za siku ponad 5 zeta. Masakra.

Po kolacji, dobrze już zrobieni zafundowaliśmy sobie nocną przejażdżkę po mieście w tuk-tuku. Ale jazda! Hałas, korki, spaliny, klaksony. I oddech śmierci na karku. Niesamowite. I to wszystko za 80 Rupii. Czyli jakieś 4 złote.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz