piątek, 9 lutego 2018

2018-02-06

No to melduję kolejne miejsce na Ziemi do odhaczenia na liście: Indie, miasto Pune.
Pierwsze wrażenia po kilku godzinach?
Leciałem z Manczesteru do Abu-dhabi a potem do portu docelowego.
W Abu Dhabi zimno. Kurde, spodziewałem się upału a wieczorem było 15 stopni.
Lot z Abu Dhabi do Pune, jakimiś indyjskimi liniami. Nie pamiętam nazwy. Czysto, dobre żarcie na pokładzie, samolot prawie pusty. Stewardesy prześliczne.
Wylądowałem w Pune o 3:30 nad ranem. Na dzień dobry spore zamieszanie na kontroli imigracyjnej, nikt nie wie, do której kolejki się ustawić, a kolejek 5. Zapytałem dziewczyny za mną, wyglądającej na Hinduskę czy może wie, gdzie powinienem stać a ona odpowiedziała, że sama nie wie czy dobrze stoi, ale poradziła, żebym podszedł bez kolejki do okienka i się zapytał gdzie mam stanąć. Tak zrobiłem. Nikt z kolejki nie oponował, nikt się nie wściekał. Grzecznie i potulnie wszyscy stali. Gość w okienku równie grzecznie poinstruował mnie, że z moją wizą stoję w słusznej kolejce i tyle. 6 osób przede mną a zajęło to godzinę. Mnie, o dziwo, załatwili w 2-3 minuty. Przeprosili, że tak długo trwało i życzyli miłego pobytu w Indiach. Żeby wyjść z imigracyjnego na halę odbioru walizek, musiałem przejść przez wykrywacz metali, dać bagaż podręczny do skanowania. Wzięli mnie na tyle z zaskoczenia, że w kieszeniach miałem telefon, kabel do ładowania, e-cygareta i inne duperele. Oczywiście bramki zaczęły wyć, więc już oczami wyobraźni widziałem to trzepanie, które zaraz mnie czeka a tymczasem gostek spytał, czy mam w kieszeniach coś niedozwolonego a ja odpowiedziałem, że nie i mnie puścił. Aha, na koniec każdego zdania tutaj dodają "Sir".
Po odebraniu walizki, znowu musiałem ją prześwietlić, żeby wyjść z lotniska i znowu przejść przez bramki. Przed lotniskiem czekał na mnie concierge, który wziął mój bagaż i mówiąc "Sir”, co drugie słowo, zamówił auto i zabrali mnie do hotelu. Auta tutaj to niemal wyłącznie rodzime i koreańskie maleństwa. Takie mikrusy w stylu Matiza, od groma tuk-tuków i motorowerów. Ja jechałem prestiżową limuzyną Hyundai Accent. Wypas. Nikt nie zapina pasów, w nocy wszyscy jeżdżą na długich. I klaksony. Lusterka, jeśli są, nie są używane. Klakson tego, kto za tobą robi za twoje lusterko. Na ulicach syf gorszy niż w Arabii. Brud i śmieci. W mieście przeplatają się pola gruzu i wyczesane w kosmos biurowce. Pałace i składowiska śmieci. Nie ma nic po środku.
Wjazd do hotelu wyglądał trochę jak wizytacja u Hitlera w Gierłoży. Kolczatki, bramy czołgo-odporne, uzbrojona straż. Przetrzepali auto, sprawdzili przepustki pracowników, podnieśli nawet maskę i zaglądali pod nią. Mnie nie spytali o nic. Po wjeździe na teren hotelu, znowu musiałem dać bagaże do skanowania a samemu przejść przez bramki. Tym razem oprócz RTG sprawdzali też na okoliczność materiałów wybuchowych.

Zameldowałem się i poszedłem spać. Walizka przyjemnie świeciła promieniami RTG cały czas.

Teraz minęła 19, jestem po pysznym posiłku (2 dania + mineralna= 15 funtów), poczytam trochę i w kimono a od jutra kierat. Wtedy będę mógł coś więcej napisać.

Podsumowując - miałem wyobrażenie, że Indie to pokojowy kraj, gdzie żyje się może i biednie, ale spokojnie i radośnie a tymczasem na ulicach wojsko, wszędzie strach przed terrorem i ciągłe kontrole. Nie wiem, o co chodzi i zamierzam się tego dowiedzieć w najbliższych dniach od lokalesów, ale obsługa hotelu odradzała mi samodzielne spacery po mieście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz